I spotkanie z cyklu „Kożmice-Koźmiczanie" - 1.12. 2012 r.
Kazimierz Mika: „Jak mnie nie będzie słychać tam na końcu sali, to wtedy wezmę mikrofon. Będę mówił bez mikrofonu, tym bardziej że mam notatki. Żona mówi: „Zapisz sobie, bo jak się rozgadasz, to nie wiadomo kiedy skończysz. Trzymaj się w dyscyplinie." Niektórzy wiedzą, że jak sobie pofolguję, a byłoby z czego pofolgować, bo to lata młodzieńcze i byłoby co wspominać. Dlatego wspomogę się notatkami.
Z ogromnym uznaniem chcę się wyrazić o „Koźmiczaninie Roku 2013" Pani Jadwidze Dudzie, że podjęła taki trud, taką inicjatywę „Koźmice - Koźmiczanie". To jest niesamowita sprawa co mówię na podstawie doświadczenia z cyklu spotkań wieloletnich „Wieliczka-Wieliczanie". To jest coś niesamowitego nie tylko w skali naszego terenu, nie tylko Małopolski, ale w sali kraju. Nie spotkałem tak wspaniałej inicjatywy jak „Wieliczka-Wieliczanie" i na pewno już jest nie tylko „Koźmiczanką Roku", ale Małopolanką i na pewno na szczeblu krajowym należy się jej wyróżnienie. Muszę troszeczku tej prawdy powiedzieć. Osobiście chcę podziękować za to, że szkoła idzie na pierwszy ogień z tego cyklu spotkań. Jest tu tyle instytucji: Straż Pożarna zasłużona, Kółko Rolnicze i inne, a w końcu szkoła i to słyszę, że na tym się nie skończy. To docenia nie tylko „Koźmiczanin Roku", ale bierze pod uwagę wasze społeczne oczekiwania a takie są oczekiwania żeby od szkoły rozpocząć.
Bardzo serdecznie dziękuję za zaproszenie. Nie spodziewałem się, że na „Koźmice-Koźmiczanie", ja tu będę zaproszony jako koźmiczanin. Czuję się koźmiczaninem z wyboru i bardzo dziękuje za zaliczenie mnie w poczet koźmiczan. Jestem dumy i zaszczycony. Ponieważ ja się tu nie urodziłem w Koźmicach, to muszę się troszeczku wytłumaczyć dlaczego Pani Jadzia ma rację, że mnie zalicza do koźmiczan. Sami ocenicie czy na to zasługuję czy nie.
Wybór Koźmic Wielkich jako drugiej mojej małej Ojczyzny wcale dla mnie nie był trudny. Koźmice nie są dla mnie żadną egzotyką - z kilku powodów. Po pierwsze tu zamieszkałem u wspaniałej rodziny Windaków, przyjacielskiej, rodzinnej, uczynnej, a że sam pochodzę z wielodzietnej rodziny, to te wartości były dla mnie bardzo ważne, i to chyba był początek, to zadecydowało że zahaczyłam w Koźmicach. Gdzie indziej o Państwie Windakach miałem okazję już opowiedzieć.
Druga sprawa to jest bliskość geograficzno-przyrodnicza, w prostej linii to jest niecałe 30 kilometrów (27,5 km) od Trzciany, pierwszej, mojej rodzonej małej Ojczyzny. Nawet podobieństwo geograficzne jest duże. Tak jak Andrzej Janowski w swojej książce „Koźmice Wielkie historia i współczesność" pisze, że Wysoka Góra ma 357 m, to wzniesienie Żyznówka w Trzcianie ma 364 m, o 7 m jest wyższe, ale podobne jest zalesienie i zwierzęta. Andrzej tu wylicza trzy wzgórza, a ja mówię że jest siedem u nas. Nawet są historyczne podobieństwa. Andrzej podaje, że pierwsza wzmianka o Koźmicach i Kośmie jest z czasów księcia Bolesława Wstydliwego z 1252 r. W monografii Trzciany, którą prezentuję, jest informacja, że do Trzciany w 1262 r. zostali sprowadzeni zakonnicy regularni od pokuty. Tak więc za Bolesława Wstydliwego powstały nasze wioski. A dalsze historie podobne: Galicja, okupacja, działalność AK, zajęcia ludności, ludzie przyjaźni, uczynni, rodziny robotniczo-chłopskie. W Trzcianie spędziłem 14 lat dzieciństwa, a w Koźmicach 16 lat młodości, od 20 do 36 roku życia.
Więc zadaję pytanie: „Mogę się czuć koźmiczaninem?".
Odpowiedź z sali: „Tak"
Zastanawiam się czym kierowaliście się przychodząc tutaj. Przecież temat szkoła interesuje wąskie grono ludzi. A ja tu patrzę sala ma komplet miejsc siedzących. Gdybym zapytał o wasze motywacje - byłyby różne. Powiedziałbym tak - po pierwsze przyszliście tu przez ciekawość, ta jedna z najważniejszych cech człowieczeństwa. Nie ciekawskość, żeby komuś zaglądać do garnka. Ciekawość świata, to was tu sprowadziło.
Po drugie - to co Andrzej Janowski napisał w książce: „Obce rzeczy wiedzieć dobrze jest. Własne rzeczy wiedzieć obowiązkiem jest." Jesteśmy tu, bo mamy poczucie obowiązku obywatelskiego.
Szkoła, szkoła. Jako kierownikowi tej szkoły wypadałoby powiedzieć o jej historii, ale to by nie było zgodne z intencją Pani Jadzi, ona mówi: „Szkoła, szkoła i potem - wspomnienia". Najłatwiej by było odczytać „Kronikę", to bym was tu zanudził kompletnie. To spotkanie jest w konwencji wspomnieniowej: jak można wspominać szkołę z pozycji ucznia ale i nauczyciela. Najważniejsze są moje odczucia. Przepuszczamy je jak gdyby przez filtr umysłu, uczuć, doświadczeń, emocji, przez pryzmat własnej osobowości.
Proszę Państwa, koleżanki, koledzy, przyjaciele, sąsiedzi. Na pewno często spotykamy na drodze naszych wędrówek: wzniesienia, pomniki przyrody i wyryte na drzewach napisy: "Tu byłem". Nie jest to pisanie chwalebne, ale o czymś świadczy - o ogromnym pragnieniu każdego człowieka, o pierwotnej potrzebie zaznaczenia swojej obecności, że ja tu byłem, ja tu zaistniałem. Ale lepiej gdybyśmy zaznaczali swą obecność owocami swojej pracy. Faktem jest że każdy chce zaistnieć, i to nie tylko w Koźmicach, w Polsce, w świecie. Tak jest na całym świecie od najdawniejszych czasów aż do czasów współczesnych. Już jaskinowcy zaznaczali swoją obecność rysunkami na ścianach jaskiń. Taka jest natura człowieka i my też chcemy zaistnieć. Ważne jest abyśmy pamiętali o przodkach i te spotkania temu służą. Jak my będziemy pamiętać o przodkach, którzy chcieli zaistnieć, to miejmy nadzieję że i o nas też będą pamiętać. Nawet niektórzy mówią, że człowiek tyle żyje, ile żyje o nim pamięć.
Nauczyciele są w uprzywilejowanej sytuacji, bo my piszemy: "Tu byłem", ale nie na ścianach, drzewach, skałach, tylko w umysłach dziesiątek, setek, a niektórzy w umysłach tysiącach uczniów, a może nawet i w sercach.
Od takiego pragnienia zaznaczenia swojej obecności "Tu byłem" nie jestem wolny i ja. Też tego pragnę, też chcę zaznaczyć swoją obecność i jestem bardzo usatysfakcjonowany, że zaznaczyłem swoją obecność u wielu z was, a w 100% na pewno u Pani Jadzi, bo przecież mnie tu zaprosiła. To jest namacalny dowód. Dzisiaj utrwalamy to i zapiszcie to w kornikach. Chcę żeby to było. To jest ważniejsze niż inne zapisy. Zapisałem się w umysłach, a cichą mam nadzieję że i w sercach uczniów.
Jakby tak dobrze popatrzył po tych murach Domu Kultury, to i tutaj jestem zapisany, bo parę cegiełek, parę ton betonu tam się wyniosło i to jest ten mój zapis.
Szkoła. Szkoło, szkoło... Można ją zdefiniować różnie. Umówmy się, że dzisiaj definiujemy szkołę. Szkoła to budynek, obiekt szkolny. Szkoła to ludzie tam pracujący czyli uczniowie, nauczyciele, pracownicy obsługi. Jedni bez drugich nie są szkołą. Najwspanialszy zespół nauczycielski jest tylko Gronem Nauczycielskim, a nie szkołą i również uczniowie gdyby się tu na placu zebrali, to też nie szkoła, tylko grupa uczniów. To jest takie sprzężenie zwrotne i tak będziemy mówić o szkole. Ponieważ jest to konwencja wspomnieniowa, więc nie ważna jest chronologia wydarzeń tylko kilka epizodów.
Moje pierwsze spotkanie z Koźmicami. Około 18 lipca 1965 r. idę sobie od Wieliczki do Koźmic Wielkich. Idę ulicą Kopernika w prawo na Sierczę. Mówią mi że do Koźmic jest 5 km, ale pod szkołę, to chyba więcej. Wyszedłem na Sierczę - piękne widoki, nie jest źle. Domy, ich otoczenie zasobne, czyste. Mijam "Rzeki", nie ma drogowskazu, postanowiłam zapytać pani pracującej na grządkach: "Tu już są Koźmice?". "A tak, ale tu jest początek Koźmic. Trzeba iść dalej, tam jest szkoła". Za 15 minut doszedłem do szkoły. Kierownik Klemens Surówka mnie przyjął. Jego żona , Anna, poczęstowała mnie chlebem z masłem i szczypiorkiem, herbatą z sokiem z czarnego bzu. Posiedzieliśmy. To było pierwsze rozeznanie, przed żniwami koło południa. Kierownik powiedział: „Już dla Pana jest mieszkanie." Ubrał się i poszedł mi pokazać to mieszkanie. Idąc przez wieś widziałem jaki szacunek ma Pan Surówka u mieszkańców. Wszyscy mu się kłaniali : "Dzień doby". Zaszliśmy do Pani Windakowej, a ona: "Ja sobie tak myślałam, gdy Pan mnie zapytał o szkołę, czy to nie ten Pan co u mnie będzie mieszkał" . I tak to się zaczęło.
W druga niedzielę udałem się z grupą młodzieży piechotą na wycieczkę do Dobczyc. Była z nami Celina Jaśkowiec. Czy jest tu Celina Maciejowska? bo to o niej mowa. Po wycieczce ona zaprosiła mnie abym przyszedł do Domu Kultury. Przyszedłem i okazało się, że było tak dużo młodzieży, wszystkie krzesła zajęte, nie ma gdzie usiąść. Celina zwołała mnie do stolika gdzie rejwodził Józef Piątek. O, jest tu na sali ten wodzirej - gromkie brawa. Połączyli stoły. Pani Zosia Półchłopkowa zrobiła herbatkę. Dziwiłem się co to za półchłopkowa, może przezwisko, nie wierzyłem że to nazwisko. Zapoznałem się z wieloma. Byli tam: Kazek Stachura, Mietek Jordan, Marian Grochal, Mieciu Nawalany, Celina Jaśkowiec, Krysia Jania, Zbyszek i Wiesiek Żołnierczyki, Kazek Michalik z Podjanowic, Józek Michalik i Władek. Pijemy sobie herbatkę, oranżadę, ale ona nie była z innej rozlewni z której ja piłem Gdowie i �?apanowie. Pamiętam - Józek dobra to była oranżada. Po takim piciu zaczęły się śpiewy.
W szkolnictwie była wtedy wprowadzona reforma. Wprowadzono ósma klasę, do której szli uczniowie urodzeni po 1 lipca 1952 r., a ci urodzeni w pierwszej połowie roku kończyli szkolę po siedmiu latach nauki. Do niej chodzili: Jurek Cholewa, Matylda Jania, Teresa Rzepa, Jola i Irmina Pająkówny, Władek Jamróz, Ania Półtorak, Tadek Dańda, Staszek Sitko, Wilk i inni. To była pierwsza ósma klasa, którą bardzo mile wspominam. Zaczęła się normalna praca nauczycielska.
Kierownik Surówka był bardzo wymagający i miał swoisty humor. Dostaliśmy od niego dobrą szkołę, to trzecie wyjaśnienie pojęcia szkoła: "dać dobrą szkołę". Ja też będąc w nadzorze pedagogicznym, wzorem kierownika Surówki, dawałem dobrą szkołę. Po wizytacji jednej szkoły szemrano: " jaki ostry ten wizytator". Tak byłem wyszkolony. Jak dzwonek to dzwonek, ja już jestem przy tablicy. Ja taką szkołę dostałem tu w Koźmicach od mojego kierownika. Jak był w dobrym humorze to mówił: "Kolego dzisiaj dostaniecie piłkę na wf." Była to jedna, jedyna, czyściutka piłka w szkole. Chłopaki patrzą i cieszą się krzycząc: "Dzisiaj będzie piłka, dzisiaj będzie piłka szkolna". Przynosił piłkę. Wiedziałem, że trzeba ją zwrócić czystą, wypastowaną bo może za kilka wf-ów ją dostaniemy. Mietek Gabryś zrobił bramki. Przenosiłem je z chłopakami i żeby je wzmocnić tośmy ją obili siatką drucianą. Fajnie było dopóki nie przyszedł behapowiec. Te bramki były bardzo niebezpieczne co on mi uświadomił. Bramki trzeba było zlikwidować. Jak zostałem dyrektorem szkoły, byłem na kursie obowiązkowym bhp, to jeden z pierwszych tragicznych, śmiertelnych przykładów jaki podał bhapowiec z woj. pomorskiego. Dziecko zabiło. Huśtało się na bramce, spadło i uderzyło w bramkę. Dzięki Bogu, że przyszedł bhapowiec na czasie i te bramki wycofaliśmy.
Jak byłem w wojsku, przeszło pół roku, dostałem 3 dni urlopu. Przyjechałem do Koźmic i do domu rodzinnego w Trzcianie nie zdążyłem dojechać. Trzy dni spędziłem u Windaków. Kierownik Surówka zaproponował mi abym z dziećmi pojechał na wycieczkę do Rożnowa. Tadek Popek załatwiał autobus. Pojechałem. Rodzina miała do mnie pretensje.
Wspomnę pierwszy Dzień Nauczyciela. Widzę siedzących: pana kierownika Surówkę, panie: Poznańską, Kaczorową, Mieczysława Stachurę, posła na Sejm PRL, a tu występowały dzieci. Ileśmy dostali wtedy kwiatków i drobnych prezencików. Pomyślałem: "Jak to dobrze być nauczycielem, nim będę." To jest mój zawód, misja, pasja. Zostałem w oświacie do końca i m.in. na to miał wpływ ten pierwszy wspaniały Dzień Nauczyciela. Widzę tą cała salę zapełnioną ludźmi i mówię: "Jaki to szacunek mają nauczyciele w Koźmicach". Na taki szacunek grono pracowało długie, długie lata, żeby zdobyć taki szacunek.
Przewodniczący Jania wysłał wszystkich nauczycieli aby chodzili po wsiach i zbierali pieniądze na Narodowy Fundusz Budowy Szkół i Internatów. Z listą chodziliśmy i zebraliśmy pieniądze od ludzi. Ja chodziłem z Panią Rozwadowską. Nikomu nawet do głowy nie przyszło by zaprotestować. Dziś jest to nie do pomyślenia. Gdy wracaliśmy, późnym wieczorem, spotkaliśmy małe dziecko wracające ze szkoły, idące w kierunku Byszyc. Pytamy: "A cóż ty dziecko tu robisz?" „Wracam ze szkoły". To było ok. 4 km. od szkoły. Przeraziło mnie to.
Dostałem klasę, nie bagatela, od Pani Surówkowej. Ona dokonywała wyboru dobrych uczniów do swojej klasy. Była to klasa III a doborowa. Był w niej m.in. Kazek Windak, dzisiejszy sołtys. „Kazek zgadza się?" „Zgadza się. Miałem przechlapane." Mógłbym wymienić na pamięć całą klasę, a jakbym nie mógł, to by mi pomogli: Marysia Cholewa, Marian Cygan, Teresa Jania, Marian Hajduk, Ania Ślęczka i inni.
W 1972 r. kierownik Surówka odszedł na emeryturę. Trzeba było skompletować Komitet Rodzicielski. Wymienię kilku jego członków: Władka Gibałę, przewodniczącego, Czesławę Kaczor z mężem, Krystynę i Mieczysława Gabrysiów, Józefa Talapkę, Adama Góreckiego, Władka Janowskiego, Jaśka Janowskiego, Henryka Mielca, Franciszka Dorsza, Kazimierza Gabrysia, Michalików, Janię. Mam tu wielu zapisanych, ale wszystkich nie da się wymienić. Z niesamowitym sentymentem to wspominam i przypominam sobie. Ten Komitet na naradach pedagogicznych współpracował z nauczycielami a nauczyciele z rodzicami. Była współpraca z rodzicami, bo sama szkoła nie wychowuje. A my nie chcemy zabierać rodzicom prawa do wychowania. We wspólnocie najlepiej ustalić co rodzice chcą, jakie kierunki nadać w pracy z dziećmi.
(Do Józefa Piątka). W 1973 r. - pamiętasz Józku - jak zebraliśmy się 15 października w niedzielę, przy szkole, 20. tu chłopa, żeby dokonać przeglądu szkoły, bo trzeba ją ratować. Do tej pory cały wysiłek poprzednika był skierowany na to, żeby wybudować nową szkołę. Nie ma co już inwestować, remontować starego budynku, i siłą rzeczy, świadomie i celowo, ten budynek był zaniedbany, bo on miał iść do rozbiórki albo na późniejszy remont. Ważniejsza była nowa szkoła. Okazało się, że nie ma większych szans na nową szkołę. Zebraliśmy się, chodzimy od strychu do piwnic, zapisujemy, co z tą szkołą zrobić.
W pewną deszczową noc brakło wiader, miednic, pojemników. Pobiegłem po sąsiadów: W. Gibałę, Tadeusza Gabrysia aby pomogli mi ratować szkołę, bo zalewało stropy, sufity.
Tak jak koleżanka Małgosia Pasisz powiedziała: "Nigdy nie było w Gminie funduszy, oprócz malowania co cztery lata, na żaden remont." To było okropne. Trzeba było iść na targi z gminnym Wydziałem Oświaty. To nie była zła wola, tylko nie było pieniędzy, z czego ten Jania miał dać. Mówimy: „My dajemy robociznę a Gmina przynajmniej niech da materiały." I tak było. Podłogi w szkole. Gmina zapłaciła za deski, ale ich przywóz trzeba było załatwić. Jeździliśmy ciągnikami ze Spółdzielni Kółek Rolniczych (SKR) w Koźmicach. Transport zleciła za darmo Jadzia Kaczor, która była w SKR kierownikiem transportu. Myśmy deski ładowali, wozili, trzy lata leżakowały - w czynie społecznym się pracowało. I tak rok po roku coś się wymieniało. Jeśli chodzi o elewację, to szkoła była odrapana. Co roku przez wakacje coś się robiło w czynie społecznym. Udało się parę rzeczy zrobić, nawet telefon załatwić. Dzisiaj to jest nie do pomyślenia, jak się czasy zmieniły. Wykręcam numer i za minutę połączę się z Afryką lub z kim chcę. Wówczas telefon był u sołtysowej Zofii Dańdy, u Bronisławy Grochalowej (to korzystałem z telefonu, dostałem dwie wiadomości, jedną wesołą, drugą mniej).
Poruszony problem budowy nowej szkoły, to była troska kierownika Surówki od kilku lat i całego Komitetu Rodzicielskiego. Ta szkoła wymagała pilnej rozbudowy. Były plany. Jeden był zbyt ambitny na kieszeń, a drugi za mały. Ale obydwa plany na nic, jeżeli nie ma funduszy. Nie stać było społeczności Koźmic, żeby wybudować szkołę, nawet gdyby na budowę było 50% środków z dotacji państwowej, a wcale takiej gwarancji nie było. Nawet były zakupione cegły, zgromadzone materiały na budowę, zgromadzone jakieś fundusze, ale to się wszystko odwlekało w czasie, nie było wielkich szans na zbudowanie nowej szkoły. Jak spotkaliśmy się w Komitecie Rodzicielskim to były głosy: "Słuchajcie mamy parę groszy. Budujmy fundamenty. Róbmy, a potem jakoś to będzie. Po polsku, po ułańsku." To było za duże ryzyko, no co rozkopać fundamenty i na tym koniec. Nie było szans na powstanie tej nowej szkoły.
W 1973 i 1974 r. powstały tzw. Gminne Szkoły Zbiorcze. Szkoła w Koźmicach pełniła funkcję szkoły gminnej, ale nie zbiorczej, bo co tu miała być za zbiorcza, i wtedy, dziś powiem po raz pierwszy, nikomu tego nie mówiłem, nawet gronu nauczycielskiemu... W 1974 r. wszyscy gminni dyrektorzy szkół mieli opracować koncepcję funkcjonowania szkoły zbiorczej, bez ograniczeń finansowych, bez uwarunkowań. Puście sobie wodze fantazji. Chyba miałem dobrą fantazję, bo opracowałem projekt, którym zainteresowało się Kuratorium. Był to najlepszy projekt Gminnej Szkoły Zbiorczej w województwie. Zostałem zaproszony do Kuratorium i poproszony o przywiezienie danych demograficznych z Koźmic, dzieci urodzonych od 1966 do 1973 r. Opracowałem projekt: wielkość budynku, ilość sal lekcyjnych, świetlica, podział godzin, autobus i plan dowozu dzieci. Wszystko było dopracowane, rozrysowane, tylko nie było szkoły, ale wtedy na fali entuzjazmu tej reformy Kuratorium myślało, że jest to wspaniały projekt, żeby tak funkcjonowała szkoła: oddział przedszkolny, klasa uzawodowiona, klasa specjalna, zespół boisk, wszystko rozrysowane. Powiedziano mi: "Proszę Pana jest to projekt znakomity, będzie to szkoła wzorcowa w Koźmicach Wielkich tylko poszerzymy ją o Sygneczów i Raciborsko. Tyle poprawek wnosimy do Pana projektu. Tu będzie szkoła budowana." Bałem się komukolwiek o tym mówić aby nie zapeszyć. Oczywiście spełzło wszystko na niczym, bo robi się wielkie remonty bez pokrycia finansowego. Drobiazg. Wszystko by było, tylko nie ma szkoły. Ja tam jeździłam, przypominałem się i stale słyszałem: "Nie ma pieniędzy". Mój projekt fantazja, był taki prawie jak dzisiaj istniejąca szkoła, która jest rzeczywistością.
W mojej pracy te dwa lata, gdzie byłem gminnym dyrektorem szkół, był najtrudniejszy. Nie było nawet etatu sekretarki. Żeby mieć swojego zastępcę trzeba było mieć 16 oddziałów, a my mieliśmy 14. Dwa oddziały brakuje. Żeby mieć zastępcę Gminnego Dyrektora Szkół trzeba było mieć 9 szkół, a my mamy 7. A gminny dyrektor kieruje jednoosobowo pod każdym względem: zatrudnianie nauczycieli, personelu, ocena co 5 lat, ocena dyrektorów podległych szkół, wizytacje. Żaden wizytator nie mógł przyjść do jakiejkolwiek szkoły bez zameldowania się u dyrektora gminnego. To był tak ciężki czas. Zostawiałem własną szkołę żeby załatwiać sprawy innych szkół. Dobrze, że miałem takie wspaniałe grono, że pracowali beze mnie. Dobrze że miałem zastępczynię Panią Józefę Rozwadowską. Wszyscy z grona się z tym zgodzili. Mówię słuchajcie: "To jest moja nieetatowa zastępczyni, szanujcie je decyzję, jak mnie nie ma, to upoważniam do tego p. Rozwadowską." Wszyscy jej decyzję respektowali.
Pewnego razu przyjeżdżam do szkoły, a tu gdzie były górki przed domem Pani Dobrzańskiej, jeździ spychacz i równa teren. Idę do Gibały i pytam: "Władek co tu się dzieje? " , „Budują zlewnię mleka", "Tu przed naszymi oknami, a przecież tu może powstać boisko szkolne." Siadamy wieczór, piszemy pisma od Komitetu Rodzicielskiego, od Dyrekcji Szkoły. Rano pojechałem z nimi do Krakowa, do Przewodniczącego Miejskiej Rady, Pana Dymanusa z Oświaty, do Komitetu PZPR, że tu się takie rzeczy dzieją i umawiam termin na przyjazd delegacji z Koźmic na rozmowę. Dowiedziałem się, że my to załatwimy, delegacji nie potrzeba. Na drugi dzień rano spychacz stał, robotnika nie było. Udało się uratować teren, na którym obecnie stoi kościół. To że nie ma boiska, to powód, że z Kuratorium nie było pieniędzy na zakup 7 ha gruntu na boiska.
Jakie były warunki w koźmickiej szkole, to dobrze wiecie, bo do niej chodziliście. 14 oddziałów i 5 sal lekcyjnych, więc zmianowość większa niż 2 do 1. Większa, a więc to jest nie do pomyślenia, a jeszcze są warunki żeby oddział przedszkolny miał oddzielną salę, czy klasy młodsze. Tak więc wynajmowało się sale: u Pani Poznańskie, w starej poczcie, gdzie wcześniej była Kasa Stefczyka. Tam były zajęcia praktyczne. Nauczyciele pracowali świetnie, mogłem na nich polegać. W tych marnych warunkach dokonywaliśmy niesamowitych rzeczy.
Jak przyszedł do pracy Marian Grzybek, to mu powiedziałem: "Marian na twojej głowie jest cały wf, cały sport." Marian, jakby to po uczniowsku powiedzieć - szalał. Co on wydziwiał na tym Szkolnym Kole Sportowym. Tenis ziemny wprowadził na tym kamienistym boisku, potem je wybetonowaliśmy. Na SKS, zamiast iść do Janowic pod górę, to mu się nie opłacało, bo tracił dużo czasu, był tu. Gdy przyszedł Jurek Cholewa to rozwinął grę w szachy. Do sali przychodzą dzieci całymi grupami, sprowadza arcymistrzów. Otwierało mu się kancelarię a on pisał protokoły z rozgrywek. Szkoła była otwarta, nie zamykała się w swoich murach. Każdy nauczyciel obok zajęć dydaktycznych, 26 godzin tygodniowo, a dziś jest tylko 18-cie, każdy nauczyciel miał jakiś zajęcia dodatkowe, jakąś organizację pod opieką: harcerstwo, samorząd, SKO, TPPR, LOK, Towarzystwo Przyjaciół Dzieci, nawet chór. Była i szklanka mleka dla uczniów.
Raz przyjechał wizytator i widział jak w tym jednym pomieszczeniu, który był pokojem nauczycielskim, kancelarią dyrektora, biblioteką i pokojem socjalnym, rozlewnią ze szklanką mleka był zszokowany. Kochani szkoły nie udało się zbudować. Dano mi nadzieję jej powstania i przez rok nią żyłem, dobrze, że nikomu o tym nie mówiłem, bo tylko ja byłem zawiedziony a nie wszyscy.
Półtora miesiąca temu byłem w szkole w Koźmicach. Jest nowe gimnazjum z salą gimnastyczną i stara szkoła podstawowa wyremontowana. To coś pięknego, wspaniałego. Mnie wtedy jak pisałem ten projekt, który zwyciężył w konkursie wojewódzkim, nawet w tej fantazji mojej takiej szkoły nie było. Wtedy sala gimnastyczna była, mniejsza, zastępcza ale nie taka jak tu. Nie było tych pracowni bo przecież do głowy mi nie przychodziło że może być taka szkoła. Mówię to po to, żebyśmy mieli świadomość tej wspaniałej szkoły i żebyśmy docenili tego Pana Józefa Dudę, burmistrza. To jest jego zasługa. Gromkie brawa z sali.
Proszę Państwa za Burmistrza Dudy, miało miejsce oświecenie oświaty wielickiej. Gromkie brawa.
Troszku można by powiedzieć, że zazdroszczę, ale to jest dobra zazdrość, nie zawiść, tylko dobra zazdrość że za wcześnie się urodziłem, że za wcześnie byłem tym dyrektorem, że nie mogłem taką szkołą kierować, nie pod rządami Burmistrza Dudy. Szkoda - parę lat mi brakło.
Tak jak my wydziwialiśmy w małej koźmickiej szkółce. Marian zrobił najlepsze lodowisko w powiecie, z prawdziwymi bandami, prawdziwym oświetleniem i nagłośnieniem, bezpłatne. Całe popołudnia, wieczory tu siedział. Ktoś powiedział, że "Rolnik śpi, a samo mu rośnie". Lodowisko się samo zrobi, jak tylko się wodę poleje. To jest tak jak ten rolnik: „samo rośnie". Trzeba tyle pracy w to włożyć, a cała uciecha żeśmy czasem łyżwy zakładali i Marian uczył mnie jeździć. Graliśmy w hokeja. Nogę skręciłem i do tej pory ją czuję. Wymyślił tenis. Zwykłymi rakietkami na tym boisku kamienistym. A ja jak piłeczką odbiłem, to prosto w oko Marianowi. To są wesołe sprawy z naszej harówki.
Jestem usatysfakcjonowany. Dziękuje za wytrwałość, za wsze bohaterstwo. Jesteście bohaterami żeście to wytrzymali. Dobrze, że posłuchałem żony i zrobiłem sobie notatki, bo gdyby nie one, to byłbym dopiero w połowie wspomnień. Dziękuję. Pozdrawiam."
Gromkie brawa z sali.