2. 02. (niedziela) 2014 r. w Koźmicach Wielkich w sali Domu Kultury odbyło się III spotkanie z cyklu "Koźmice- Koźmiczanie" pt. "Szkoło, szkoło gdy Cię wspominam, tęsknota w sercu się wzdryga, oczy mam pełne łez!"(fragment wiersza Juliana Tuwima "Nad Cezarem")
Spotkanie tradycyjnie rozpoczęła Jadwiga Duda, prezes Stowarzyszenia "Klub Przyjaciół Wieliczki" i "Koźmiczanin Roku 2013". Wspomniała, że poprzednie dwa spotkania odbyły się 1.12. 2013 r. i 5.01. 2014 r. Wówczas wspomnieniami z lat pracy w szkole podstawowej w Koźmicach Wielkich dzielili się: Małgorzata Pasisz, Kazimierz Mika, Marian Grzybek, Józefa Kowal, Janina Piątek. Wyjaśniła, że na spotkanie nie przybyła zapowiedziana Jadwiga Kowal bowiem należy do Chóru "Lutnia" w Wieliczce i dziś z chórem ma koncert.
Wspomniała, że 29. 01. b.r. odbyło się 194 spotkanie z cyklu "Wieliczka-Wieliczanie" pt. "Ziemia Wielicka w latach okupacji niemieckiej 1939-1945", na którym program artystyczny pt. "Droga do wolności" wykonali uczniowie klasy IV Szkoły Podstawowej im. Obrońców Westerplatte w Koźmicach Wielkich pod kierunkiem nauczycielek: Grażyny Gwiżdż i Joanny Pacyny. Program był bardzo gorąco przyjęty przez wielicką publiczność.
Zaprezentowała zeszyt 138 "Biblioteczki Wielickiej" pt. "193 spotkanie z cyklu "Wieliczka-Wieliczanie" z serii: "Wielickie rodziny (11).. We dwoje 50 lat i więcej Halina i Franciszek Stachurowie, Lucyna i Józef Świetlikowie oraz rodziny: Hyszków, Siodołkiewiczów, Skoczylasów", w którym m.in. Franciszek Stachura, koźmiczanin, emerytowany pracownik Poczty Polskiej, listonosz, przedstawił historię 50. ciu lat małżeństwa z Haliną Kusiną. Jubileusz "złotych godów" Państwo Stachurowie obchodzili w 2012 r.
Wspólnie zaśpiewano "Mazurek Dąbrowskiego" i "Rotę". Oprawę muzyczną spotkania stworzyli Szczepan Stanek, grający na gitarze, Katarzyna i Zuzanna Czop, które przy jego akompaniamencie zaśpiewały kolędy: "Jezus malusieńki", "Dzisiaj w Betlejem", "Przybieżeli do Betlejem", "Bóg się rodzi", "Lulajże Jezuniu", "Nie było miejsca" . Kolędy śpiewali między wypowiedziami prelegentów. Wtórowała im cała sala. Artystów nagrodzono brawami. Kasia i Zuzia obdarowane zostały słodyczami przez Marię Woźniak. Dziękujemy rodzicom dziewczynek, Marcie i Wojciechowi Czopom, za wsparcie dla córek i obecność na ich publicznym występie.
Prowadząca poinformowała zebranych, że każde spotkanie jest nagrywane na dyktafon. Nagranie jest pomocne w napisaniu relacji po nim. Każdy tekst jest autoryzowany. Przebieg spotkania jest fotografowany. Opracowanie po nim pisze prowadząca, przesyła do Jacka Kostrzewy, który umieszcza go na stronie internetowej Koźmic Wielkich. Zachęciła do zapoznania się z treścią opisu spotkania.Zaprosiła za stół prezydialny z napisem "Koźmice-Koźmiczanie" emerytowanych nauczycieli: Józefę Kowal, Janinę Piątek, Marię Cieślik obecnie Woźniak, Jerzego Pilikowskiego.
Maria Cieślik: "Dziękuję pani Jadzi na zaproszenie. Bardzo się cieszę, że mogę się z Państwem spotkać i powspominać te stare dzieje. W szkole w Koźmicach pracowałam bezpośrednio po studiach przez cztery lata, w latach 1977-1981. Była to moja pierwsza praca. Były to bardzo ważne lata w moim stażu pedagogicznym, ponieważ właśnie tutaj wchodziłam w szranki tego ciężkiego, trudnego i odpowiedzialnego zawodu. Poznałam tu wspaniałych nauczycieli. Ta szkoła, jak wspominam po latach, była dla mnie pewnego rodzaju przeznaczeniem, ponieważ będąc jeszcze uczennicą wielickiego LO, w Janowicach prowadziłam społecznie harcerstwo. Wtedy po raz pierwszy spotkałam Kazimierza Mikę, dyrektora Szkoły Podstawowej w Koźmicach Wielkich, który był komendantem, czy harcmistrzem w ZHP. On pracą w harcerstwie mnie zaraził. Po skończeniu studiów złożyłam dokumenty do pracy w Szkole Podstawowej nr 2 w Wieliczce. Tak się złożyło, że zadzwoniła do mnie Halina Greczkowska, która w koźmickiej szkole uczyła języka rosyjskiego i do pracy dojeżdżała z Wieliczki. Zapytała, czy nie przeszłabym na jej miejsce uczyć. Miałam męża z Koźmic Wielkich. Najpierw spotkałam się w szkole z panem dyrektorem Miką. Byłam bardzo zdenerwowana. Pamiętam moje pierwsze spotkanie z uczniami. Otrzymałam wychowawstwo w klasie siódmej liczącej 35 uczniów. Klasa VII-a, to dzisiaj I-sza gimnazjum. Kiedy stanęłam przed tak liczną klasą, nim otworzyłam dziennik zobaczyłam plamę, nie widziałam nic. Trzeba sobie w takim stresie radzić. Poprosiłam uczniów: "Przedstawcie się." Pracowało się wtedy 26 godzin tygodniowo plus dwie godziny tzw. "gierkowskie" czyli trzeba było się przygotować do lekcji z innych przedmiotów, bo społecznie pracowało się za nieobecnych nauczycieli. W przydziale czynności otrzymałam wtedy język rosyjski i język polski. Atmosfera w gronie nauczycielskim była bardzo przyjazna. Można było liczyć na pomoc i współpracę koleżeństwa. Pamiętam, gdy po dyrektorze Mice, tą funkcje objęła Małgorzata Pasisz. Miałam taką sytuację. Rozpoczęliśmy budowę domu w Janowicach. Otrzymałem telefon od brata, że muszę coś załatwić. Wtedy pani Małgosia powiedziała: " Ja pójdę za ciebie na lekcję a ty jedź i załatwiaj". Kiedy po paru latach zostałam dyrektorem Szkoły Podstawowej w Janowicach to pracę rozpoczęłam od budowania atmosfery przyjaźni, współpracy, pomocy wzajemnej w gronie nauczycielskim. Myślę, że mi się to uda.
Wtedy w gronach pedagogicznych szkół pobliskich: Gorzkowa, Janowic, Raciborska, Byszyc nastąpił rozłam wśród członków Związku Nauczycielska Polskiego i powstała "Solidarność". Kolega Jerzy Pilikowski został pierwszym prezesem Koła Okręgowego NSZZ "Solidarność" i zapewne to opowie.
Pamiętam moją pierwsza ocenę pracy zawodowej. Przyjechała do szkoły pani wizytator i była cały dzień. Była na mojej lekcji, spotkaniu z uczniami, zbiórce harcerskiej. Wszystkie koleżanki bardzo mi chciały pomóc użyczając swoich konspektów. To było bardzo ważne, że mnie wspierały. Do tej pory przyjaźnię się z Janiną Piątek, Jadwigą Jamróz, Jadwigą Miką, Kazimierzem Miką, Małgorzatą Pasisz. Spotykamy się czasem na kawie, na spotkaniach emerytów. Ta praca pozostawiła trwały ślad w mojej późniejszej pracy zawodowej.
Chciałam wspomnieć koleżanki nauczycielki, które zmarły: Józefę Rozwadowską i Marię Drobniak, bardzo dobrą matematyczkę.
Reasumując: Mam nadzieję, że Państwo równie dobrze jak ja, mnie wspominacie. Pamiętam pożegnanie kiedy zmieniałam pracę, przechodziłam do szkoły w Janowicach. Wspominam Koźmice bardzo miło i mam nadzieje że wzajemnie."
Jadwiga Duda: "Wspomniane tu Józefa Rozwadowska i Maria Drobniak, prowadziły Szkolną Kasę Oszczędnościową (SKO) w szkole. Pani Józefa uczyła zajęć praktyczno-technicznych. Myślę że przyjdzie czas, że ich rodziny będą je tu wspominały."
Jerzy Pilikowski: "Witam Państwa. Czas ucieka. Minęło 36 lat, gdy tu w 1978 r. rozpocząłem pracę.
Tu zaczynałem pracę zawodową trochę przypadkiem. W ogóle trafiłem do Wieliczki przypadkiem. Zawsze byłem krakowianinem. To były czasy późnego Gierka. Jeździło się za granicę do roboty - mnie się nawet udało. Zarobiłem tyle pieniędzy w Szwecji, że kupiłem sobie mieszkanie w bloku na os. Wincentego Pola. Skończyłem studia i trzeba by było iść do jakiejś roboty. Mój przyjaciel, mecenas Zbyszek Cichoń (dziś wybitny adwokat) mówi do mnie: "Mam znajomego Kazia Mikę, dyrektora w szkole w Koźmicach, który poszukuje nauczyciela historii, ale żeby to był facet, który też by uczył wf-u, z chłopakami w piłkę pograł."
Przyjechałem do szkoły do Koźmic. Wracam do domu. Żona się pyta: "No i jak tam?". A ja na to: "Słuchaj dyrektor, jak dyrektor, normalny gość, ale jaką on ma ładną żonę! Ciesz się, że też jesteś ładną dziewczyną i że jestem w Tobie zakochany." Dlaczego ja to wspomniałem? Bo dzisiaj miało być spotkanie w Koźmicach i wspominaliśmy z żoną, co też jej powiedziałem 36 lat temu. Kobiety to mają pamięć!
Przyszedłem tutaj do pracy i fajnie tu się pracowało. Uczyłem historii od piątej klasy, wyjątkowo uczono jej od klasy czwartej. Potem pracowałem w wielickim liceum, trochę w różnych innych miejscach. Różne pokoje nauczycielskie przeszedłem, ale to co było tu w Koźmicach, było nie do przebicia. Wtedy tu grono nauczycielskie było na poziomie tak pod względem zdrowego rozsądku, jak i wzajemnej życzliwości. A pierwszej konferencji patrzę : o jakie tu są dziewczyny, np. Marysia A ja też nie wyglądałem wtedy tak jak teraz. Dzisiaj jak popatrzę na jakąś dziewczynę w tramwaju, to ona mi miejsca ustępuję, zamiast się uśmiechać. A wtedy dziewczyny w szkole były piękne, a my z panem Kazimierzem we dwóch w całym gronie.
Ze sportem miałem trochę problemów, bo przede mną nauczycielem wf-u był Marian Grzybek i ta szkoła była bardzo usportowiona. Sami uczniowie pilnowali, żeby jeździć na zawody. Mam nadzieję, że udało mi się jakoś utrzymać ten poziom, bo potem wf przejął po mnie Jurek Cholewa, też zamiłowany sportowiec. Więc między dwoma fanatykami sportu przyszło mi uczyć, a w kronikach nie widać spadku formy.
Przyszły czasy "Solidarności". Pamiętam zebranie Związku Nauczycielstwa Polskiego, jakie tu było we wrześniu 1980 r. W sierpniu były strajki. Jakoś trzeba było się odnieść do tych wydarzeń. Pracowałem w szkole trzeci rok. Przyszedłem z zewnątrz, a środowisko wiejskie jest trochę hermetyczne i nie lubi, gdy przyjdzie ktoś z zewnątrz i poucza innych, co też powinni robić. Z tego powodu to zebranie było dla mnie mocnym przeżyciem. Na tym zebraniu powiedziałem, że w ZNP nie ma co robić, tylko trzeba założyć komórkę Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego "Solidarność" (NSZZ "Solidarność"). Oświadczyłem, że idę do sali obok, a kto z Państwa uważa, że mam rację, to niech opuści tę salę i tam przyjdzie i będziemy zakładać "Solidarność". Mógł nikt nie przyjść i wyszedłbym na głupka. Jakiś czas trwała cisza. Aż tu nagle szuranie krzeseł. Przyszło większość osób z naszego grona (i nie tylko, bo także z Janowic i Gorzkowa, bo to był jeden rejon związkowy). Pamiętam z samego przodu wkroczyły do innej sali Marysia Drobniak i Marysia Cieślik. Coś mi się tak wydaje, że kluczowe było zdanie Marysi Drobniak, bo ona miała w gronie duży autorytet. Założyliśmy tu "Solidarność" i nasze koło było tak prężne, że potem jak w Wieliczce powstała "Solidarność" w liceum, w Szkole Podstawowej nr 3, gdzie był przychylny dyrektor, w Liceum Ekonomicznym łącznie z zawodówką, to nasze koło: Koźmice, Janowice i Gorzków wyróżniało się aktywnością. W oświacie w terenie jeszcze trochę działały Węgrzce. A poza tym już tylko miasto. Oświata tworzyła wraz z kopalnią soli rdzeń "Solidarności" na obszarze naszej gminy. Gdy przyszły wybory samorządowe, u nas było inaczej niż w całej Polsce. U nas też były rożne spory, ale nigdy nie było u nas tak, żeby pogrobowcy PZPR-u z SLD wygrali wybory lokalne. Większość ludzi działających w "Solidarności" mieszkających w Wieliczce pracowało w Krakowie, a działali nie tam, gdzie mieszkali, tylko tam, gdzie pracowali. To osłabiało "Solidarność" u nas na miejscu. Dlatego też "Solidarność" oświatowa w lokalnej "Solidarności" odegrała ogromną rolę; może dzięki nam członkowie "Solidarności" nie głosowali na SLD, gdy zaczęły się trudności już w nowej Polsce. U nas czegoś takiego nie było. Jak były spory to w rodzinie, a nie te zewnętrzne.
Wziąłem roczny urlop i pojechałem do pracy do Ameryki. Gdy wróciłem do szkoły, zastałem trochę inne układy; Marysi już odeszła do JanowicZmieniła się dyrekcja, ale nie było gorzej.
Nigdy, jak przepracowałem 30 lat w szkole, nie zdarzyło mi się do szkoły przyjść na jakimś rauszu. Ale w połowie lat 80. tych raz przyszedłem do szkoły na ciężkim kacu. Na pierwszej godzinie miałem lekcje w klasie, gdzie było dwóch uczniów, którzy nie raz repetowali. Nie było wówczas nacisków żeby każdego przepuszczać, stąd dwóch przerośniętych łobuziaków. Myślałem sobie: "Jak oni wyczują moją słabość, to mi zaczną rozrabiać". Nie miałem siły wykładać. Podyktowałem temat i zadałem wszystkim, co mają czytać. Klasa zaczyna się kręcić i coraz głośniej gadać. A tu jeden z tych ananasów z ostatniej ławki wstaje i mówi: "Mówił Pan, żeby czytać, to czytaj jeden z drugim, siedź i nie gadaj, nie kręć się. Panie Profesorze spokojnie, wszystko mamy pod kontrolą." Nie było żadnego problemu. łobuziaki nie tylko sami nie rozrabiali, ale jeszcze przypilnowali klasę aż do przerwy. Rozumieli człowieka Szkoda, że nie pamiętam ich nazwisk.
Gdy wchodziłem do tej sali w Domu Kultury na nasze wspomnieniowe spotkanie, przypomniałem sobie imprezy z okazji Dnia Nauczyciela czy Dnia Kobiet, które przygotowywałem. Napisałem dwa scenariusze przedstawień dla szkoły, które potem musieliśmy powtórzyć za parę dni po południu dla rodziców. Jedno było oparte na kabarecie Olgi Lipińskiej, bardzo wtedy popularnym programie telewizyjnym. Wojciech Pokora grał wtedy dyrektora zwariowanego teatrzyku; często mawiał, że ma wszystkiego potąd, pokazując dłonią gest podrzynania sobie gardła. Później w telewizyjnym teatrzyku rolę dyrektora zaczął grać Janusz Rewiński. W Koźmicach wf-u uczył wtedy Darek Bromblik i on zagrał dyrektora, którego w telewizji grał Rewiński. W kabarecie tym był woźny w teatrze niejaki Turecki, grany w TV przez Janusza Gajosa. Wychodził i mówił arogancko do dyrektora nawołującego aktorów do pracy: "A co mi się tu drze!!". To było trochę ryzykowne, bo ówcześnie nie było spoufalania się uczniów z nauczycielami, żeby nauczyciel grał przedstawienie z dziećmi. Ale wyszło fantastycznie. Darek Bromblik i ów uczeń dali popis jeszcze lepszy niż Rewiński z Gajosem w telewizji. A treść odnosiła się do koźmickich realiów. Może ktoś był z was na tym przedstawieniu ?
Drugi taki teatrzyk, który zrobiliśmy, to parodia telewizyjnego "Mapetszoł" . Napisałem scenariusz. O przedstawieniu z tydzień w Koźmicach opowiadano. Wtedy była inna obyczajowość. Nie było tak jak dziś, że uczennice idąc do szkoły malują się. Ale te dziewczyny, które grały w tym teatrzyku, do tych ról wymalowały się wręcz scenicznie - i fantastycznie wyglądały i świetnie to grały. To był efekt. Gdy mamy, tatusiowie, chłopaki jak zobaczyli swe pociechy i koleżanki, to byli zszokowani - ich urodą i kabaretowym talentem.
Jeśli chodzi o nauczanie, to była normalna szkoła, co było zasługą nauczycieli i rodziców. Był szkole jakiś "ananas" co rozrabiał na moich lekcjach. Do szkoły przyszła jego mama. Dyrektorka Nina Piątek opowiadała mamie, co syn wyprawia w szkole. Akurat do szkoły kupiono nowy komplet przyrządów matematycznych do tablicy, duży cyrkiel, kątomierz i długą przykładnicę. Mama się wkurzyła i synowi przyłożyła w tyłek przykładnicą, raz, drugi - za drugim razem przykładnica pękła. Mama się zdenerwowała, że nowy komplet zniszczyła. Dyrektor Nina na to powiedziała: "Niech się Pani nie przejmuje, ten przykładnicę odkupimy z funduszu wychowawczego." A poskromiony uczeń sam się śmiał - i już nie rozrabiał.
Pamiętam, że wiele lat później w Krakowie na przystanku tramwajowym spotkałem byłego ucznia z Koźmic - może to był (imię ?) Chwastek i mówi: "A pamięta Pan Profesor, jaki mi numer wywinął z zimowymi butami?". Zarządziłem, że jak ktoś butów nie przebierze na pantofle - a ja miałem dyżur - to buty zimowe konfiskuję i nie dam mu tych butów; niech poprosi kolegę, żeby z domu ktoś przyszedł, to ja wtedy wydam buty. Chodziło o to, żeby uczniowie na serio traktowali przebieranie butów i w szkole nie było błota ze śniegu. Lekcje się skończyły, a tu Chwastka nie ma. Był dzień mroźny i suchy, więc Chwastek poszedł w kapciach filcowych do domu, bo tego dnia zabrałem mu buty. Pół wsi śmiało się z niego, jak szedł po śniegu w kapciach do domu. Dobrze sobie to zapamiętał, ale jako fajne przeżycie ze szkoły. Gdy potem pracowałem w liceum, to wspomnienie dotarło także do tej szkoły, choć zaczęły się inne czasy i nawet na moim dyżurze nie wszyscy przebierali buty.
Co do rodziców jeszcze jedno wspomnienie. Organizowałem wycieczkę i okazało się, że planowana wycieczka będzie droższa o 100 zł (ze 30 złotych dziś). Był taki tata, który przyszedł i mówi, że: on nie dołoży i jego dziecko nie pojedzie. Był honorowy i nie chciał, żeby ktoś płacił za jego dziecko. Ja w desperacji mówię do niego: "Ależ proszę Pana ta stówa to flaszka gorzały. A jakby Pan był w towarzystwie i wypadałoby Panu postawić, żeby na dziada nie wyjść. To wyjąłby Pan tę stówę?"- "No pewno". "A tu Pan nie da?"-" A wie Pan co, to dam". Do każdego trzeba umieć dotrzeć. Rodzice tak się potem śmiali. W liceum to była całkiem inna atmosfera.
W latach 90-tych, gdy pracowałem w liceum, poprawiacze nowej pedagogiki zaczęli cuda wymyślać. Wszystko zaczęło się jakby psuć. Pisałem programy, podręczniki, które wam pokażę. Na rożnych konferencjach, prawie ministerialnych, nieraz mówiłem, że jak ja piszę jakiś program nauczania, to wiem, co mówię. Po studiach uczyłem w szkole podstawowej w Koźmicach 10 lat, potem 20 lat w LO w Wieliczce, a teraz na studiach doktoranckich na Uniwersytecie Jana Pawła II w Krakowie. Uczyłem od małych dzieci aż po doktorantów. Jak coś mówię o pedagogice, to wiem co mówię. To częściowo dzięki Koźmicom, dzięki wam, bo tu od samej podstawy zobaczyłem, co naprawdę jest w oświacie. To była bardzo dobra szkoła, lepsza od tych w mieście. Dobre mam wspomnienia.
Choć najtrudniej jest uczyć najmniejsze dzieci. Raz w ramach zastępstwa poszedłem na lekcje do klasy pierwszej. Myślę, co ja tym dzieciom powiem. Napisałem coś na tablicy, a one przepisywały. Potem chodzę wzdłuż ławek i widzę, że często w środku wyrazu pisanego ręcznie jest duża litera drukowana. Co im przyszło do głowy? Po lekcji dowiedziałem się, że one jeszcze tej litery nie brały, a drukowane litery znały z zerówki. I tak sobie radziły."
Maria Malec: "Pamiętam jak poszłam na wywiadówkę mojego syna, Bogdana, w klasie VII-ej do Pana. Mówił Pan, że mój syn rządzi klasą. Powiedziałam, aby Pan go skarcił. Pan powiedział, że tego nie zrobi, bo Pan był taki sami i syn da sobie radę w życiu."
Jerzy Pilikowski: "W drugiej części wypowiedzi przedstawię książki, które napisałem. Mojej pierwszej książki pt. "Synowie Timokratesa" tu nie ma. "Opowieści Gęsiego Pióra" to gawęda o historii Polski, która w 1988 r. sprzedała się na pniu, a miała 70000 nakładu. Zarobiłem 100000, ale to wtedy były marne grosze, które od razu "zjadła" inflacja. Opowieści te "przećwiczyłem" na waszych dzieciach: jak reagują, co rozumieją. To jest książka w dużej mierze z mojej praktyki pedagogicznej.
Oto "Słownik historii świata", na wagę to największa moja książka. >br />
Pisałem podręczniki do historii do starej szkoły podstawowej, do klasy piątej i szóstej. Tu przywiozłem tylko tą do klasy piątej. To są książki z wpisami ministerialnymi jako podręczniki dopuszczone do użytku w całej Polsce. Napisałem też podręcznik do historii dla nowego gimnazjum. Niestety wyszedł tylko pierwszy tom, bo się zaczęła walka na noże. Wielkie wydawnictwa, które mają potężne wpływy, przepychały swoje książki, a jak ktoś był z mniejszego wydawnictwa to blokowali wydanie.
Uczyłem nie tylko historii, ale i wiedzy o społeczeństwie. Pod koniec lat osiemdziesiątych, gdy dyrektorem był pan Ryszard Pitera, do szkoły przyjechał wizytator. Na moją lekcję wiedzy o społeczeństwie przyszli obaj. Była lekcja na temat praw obywatela zapisanych w konstytucji. Jakiś uczeń wstał, nie pamiętam nazwiska, i stwierdził, że w Polsce urzęduje cenzura, która jest przeciwko konstytucji i ogranicza prawa obywatelskie. Potem dyrektor mi powiedział: "Cieszę się, że Pan uczy rzetelnie, ale trzeba było uczniom powiedzieć, że przy wizytatorze muszą być ostrożni z wypowiedziami. Zapewne jutro dostanę pismo, żebym Pana odsunął od nauczania wiedzy o społeczeństwie i historii. I co Pan będzie uczył?" Ale jakoś sprawa przyschła. Nic się nie wydarzyło. Nawet teraz powiem, że jestem zły na tego inspektora, że tego pisma nie przysłał, przez to nie cierpiałem za demokrację. Byłbym dziś chodził w chwale jako represjonowany przez komunistów.
Jak w 2007 r. kończyłem pracę w LO, to miałem takich dwóch uczniów, w klasie maturalnej: Andrzeja Kwarcińskiego i Dominika Budnego, którzy przyszli do mnie do stolika i mówią: "To co Pan mówił, opowiadał w formie dygresji, to trzeba spisać. Bo to było za dobre żebyśmy tylko my to znali." Tak mnie chłopaki podpuścili, że powstała seria książek "Podróż w" Pierwsza z nich to "Podróż w świat filozofii", którą wydałem w wydawnictwie WAM. Po tej książce wydawnictwo zamówiło u mnie całą serię. Kolejno "Podróż w świat historii Polski", to są dodatkowe dygresje, refleksje. Trzeba mieć trochę pojęcia o historii, żeby tę książkę zrozumieć. "Podróż w świat politologii", czyli jak rozumieć politykę. Kolejno "Podróż w świat etyki", "Podróż w świat cywilizacji", "Podróż w świat Europy", która jest oparta o moje wspomnienia z podróży po Europie. Żona się ze mnie śmieje, że ja nie zwiedzam, tylko sprawdzam czy w przewodnikach jest wszystko dobrze napisane. Te moje książki wszystkie są w komplecie w księgarni WAM w Krakowie przy ul Kopernika.
Dziś poziom szkoły leci w dół. Ale to nie jest wina kadry, która tam uczy. To są odgórne naciski, podburzanie młodzieży, że nauczyciel boi się postawić jakichkolwiek wymagań, bo niby znęca się nad biednymi uczniami. To nauczyciel woli się nie znęcać i mieć spokojną pracę. Nie rozliczają nauczyciela z wyników nauczania, tylko z tego, czy uczniowie lubią szkołę. Dziś nauczyciele pracują naprawdę w trudniejszych warunkach. Dziękuję bardzo."
W dyskusji głos zabrali: Maria Malec, Anna Kałuża, Dorota Rachwał z d. Kałuża, Anna Kałuża z d. Turcza, Kazimierz Windak, Jerzy Cholewa, Marta Czop, nauczyciele: Janina Piątek, Maria Woźniak, Jerzy Pilikowski, prowadząca spotkanie.
Janina Piątek: "Pan Pilikowski miał zawsze takie gadane, że nie można go było przegadać. Pamiętam, że trzeba było coś zrobić i napisać. Dyskutowaliśmy i końca dyskusji nie widać. W końcu mówię: "Jurek słuchaj jest taki przepis i bez dyskusji", a mimo to on dalej mi tłumaczył po swojemu".
Innym razem stoi Pan Pilikowski na przystanku w centrum wsi, spaceruje i obmyśliwuje kolejną akcję książki. Bus podjechał, jak on się zorientował to odjechał.
Raz spotkałam go w Wieliczce. Widzę że się śmieje, uśmiecha, bo znowu myślał nad kolejnym fragmentem książki.
Były to czasu wspanialej współpracy, zrozumienia wspólnego i zawsze szło się z nim dogadać. Z Jurkiem wiążę sympatyczne wspomnienia, bo nieraz uśmialiśmy się z jego filozoficznych wypowiedzi i przemyśleń."
Maria Woźniak: "Pan Jerzy Pilikowski uczył historii moje obie córki w wielickim liceum. Agnieszka na pierwszej lekcji się przedstawia, a Jurek mówi: "Ty jesteś córka mojej koleżanki z Koźmic."
Jerzy Pilikowski: "Cieślikówna, to była wyróżniająca się uczennica w klasie. Był jakiś pretekst żeby do niej zagadać.
Jeśli chodzi o dojazd autobusem. Pamiętacie te skorupy, co wtedy jeździły. Wracałem do domu z uroczystości Dnia Nauczyciela i miałem naręcze kwiatów. Wsiadam, a tu ktoś zatrzasnął drzwi. Zostałem w autobusie z łodygami a na przystanku zostały kwiaty jak po procesji Bożego Ciała. To był najlepszy ubaw."
Jadwiga Duda: "Drodzy Państwo nasze prelekcje wyczerpane. Jesteśmy po 194 spotkaniu z cyklu "Wieliczka-Wieliczanie" opracowuję zeszyt 139 "Biblioteczki Wielickiej". Dziś w Podłężu odbywa się uroczystość w 70.tą rocznicę rozstrzelania 50-ciu Polaków, więźniów więzienia w Krakowie przy ul. Montelupich. Jeżeli Państwo możecie mi pomóc w sprawie aresztowanych z Koźmic w 1943 r. m.in. Eugeniusz i Franciszek Hoerner Roithberg, braci ś. p. Heleny Dobrzańskiej, Kazimierza Batko, Stanisława Batko, Kazimierza Starowicza (na afiszu śmierci informacja, że był z Kozienic Wielkich), których nazwiska są wymienione w książce Stanisława Dąbrowy-Kostki "Hitlerowskie afisze śmierci" (1983), to bardzo proszę o dostarczenie danych a zawrzemy je w tym, lub następnym zeszycie.
Wydany zeszyt będzie podstawą do konkursu ogłoszonego przez Starostwo Powiatowe w Wieliczce dla szkół gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych.
Ogłoszono rok 2014, rokiem Oskara Kolberga (1814-1890), ludoznawcy, autora wielotomowych dzieł o twórczości ludowej, i stad zapraszam Państwa na kolejne 195 spotkanie z cyklu "Wieliczka-Wieliczanie" w dniu 26.02. b.r. o godz. 16.00-ej w sali "Magistrat" pt. "Działalność ludoznawcza Ludwika Młynka (1863-1941) z Sierczy, nauczyciela, działacza oświatowego, ludoznawcy, organizatora Towarzystwa Ludoznawczego w Wieliczce, autora wielu opracowań m.in. "Dzieje parafii wielickiej w zarysie" i wierszowanego poematu "Siercza" - ku pamięci w 150. rocznicę urodzin". L. Młynek mieszkał na Sierczy w dworku, w którym dziś mieszkają jego potomkowie m.in. Tadeusz Orłowski, mąż ś. p. Ewy Jego wnuczki (po córce Jadwidze), który prowadzi sad i sprzedaje jabłka.
Odczytała fragment poematu "Siercza" (1936 r.)
Imię Twe, Sierczo - jest dla mnie świętością,
Ze czcią je piszę - w listach do swej Matki;
Wymieniam zawsze - z największą miłością,
Ilekroć o nie - pytają się dziatki,
Chcące Cię poznać - wśród obcych zrodzone -
Wielce za Tobą, jak i ja - stęsknione.
Sierczo, Tyś dla mnie przystanią - ostoją-
Do Ciebie płynę po życia przestworze:
Do Ciebie tęsknię - jak za Matką swoją;
Do Ciebie statek rzucony na morze -
Pędzę z powrotem - z niewstrzymaną siłą;
Sierczo, Tyś dla mnie tak drogą - tak miłą!...
Ten wiersz jest przykładem miłości do korzeni, do rodzinnej wsi i można go czytać dla każdej wsi w naszej gminie wstawiając w miejsce Sierczy np. Koźmice.
Przyjdźcie Państwo na kolejne 4 spotkanie "Koźmice-Koźmiczanie" w niedzielę 2. 03. br. na godz. 16.00-tą. Wspomnieniami o szkole podzielą się nauczycielki: Stefania Górka za mężem Półtorak z Gorzkowa, Krystyna Gabryś z Janowic i Jadwiga Kowal z Wieliczki. Zapraszam do wspomnień o koźmickiej szkole.
Wręczam zeszyt 138 "Biblioteczki Wielickiej" Panu sołtysowi, Kazimierzowi Windakowi", aby poznał koźmickich jubilatów, małżonków z 50.cio i 60.letnim stażem: Halinę i Władysława Olesiów, Halinę i Franciszka Stachurów, Bronisławę i Józefa Talapków i Annę i Józefa Mentlów.
Anna Kałuża: "Chciałam zaznaczyć że historia była moim ulubionym, przedmiotem, wf-także. Pana Jerzego Pilikowskiego słuchało się z zapartym tchem. Z uwagą słuchaliśmy jego opowieści z pobytu w Stanach Zjednoczonych, o marketach i zakupach w nich, oraz towarzyszącej im muzyce, półkach pełnych towarów.
Jeśli chodzi o zbrodnię katyńską w 1940 r., w podręczniku było tylko małe zdjęcie i krótka informacja. Pan Pilikowski wszystko nam opowiedział i dużo wiedzieliśmy na ten temat. Potem w ekonomiku, gdy Pani zapytała: "Czy wiemy coś o zbrodni katyńkiej? - zgłosiłam się tylko ja. Pamiętam jak Pan Pilikowski opowiadał nam historię dojścia Hitlera do władzy - pamiętam to do dzisiaj. Przekazywał nam wiedzę poza podręcznikową.
W klasie siódmej, na lekcji historii w sali geograficznej. Siedziałam w pierwszej ławce przy samej tablicy. Wtedy również istniała rywalizacja kibiców Klubów Sportowych "Wisły" i "Cracovii". Chłopcy byli za "Wisłą", a dziewczynki oczywiście za "Cracovią" chociaż zupełnie nie wiedziałyśmy o co to chodzi. Pan Pilikowski w czasie lekcji miał zwyczaj chodzenia po klasie. Gdy szedł do tyłu ja i koleżanka pisałyśmy na tablicy: "Cracovia" PANY"i pokazywałyśmy to chłopakom, kiedy Pan wracał to napis mazałyśmy i udawałyśmy grzeczne. Pod koniec lekcji Pan Pilikowski mówi: "Panienki w pierwszej ławce nie kontaktują przez całą lekcję, proszę wyciągnąć karteczki". Wiedziałyśmy, że dostaniemy karę. Zrobił nam Pan wykład na temat tych drużyn i musiałyśmy napisać 200 razy na drugi dzień: "Cracovia" to beznadziejna drużyna. "Wisła" PANY."
Dorota Rachwał: Nasz rocznik 1971 r. Wychowawczynią była Pani Ola Hajduk. Wchodziły nowe programy nauczania, nauką historii rozpoczynała się w klasie czwartej. Historia dla mnie to był najlepszy przedmiot, matematyki nie lubiłam.
Nikt nie mógł spakować się po lekcji przed wyjściem Pana z klasy. W mojej klasie był Andrzej Chwastek. Przed wyjściem Pana z klasy nie wolno było spakować tornistrów. Chwastek miał w tornistrze jedną książkę i jeden zeszyt do wszystkich przedmiotów oraz pełno śrubek, śrubokrętów, obcążek. Zawsze pierwszy był spakowany. Pan się wracał do klasy, po każdej historii i geografii odwracał mu teczkę do góry i wysypywał jej zawartość.
Jak kończyłam klasę ósmą, dostałam trójkę z matematyki i historii. Pani Drobniak nie dała mi czwórki, to Pan też mi jej nie dał z historii, którą lubiłam. Nie wypominam to Panu.
Jak poszłam do Szkoły Handlowej do Wieliczki, to historii mnie uczył Pan Józef Curyło. Gdy zadawał pytania, zgłaszałam się do odpowiedzi. Pytał: "Gdzie chodziłaś do szkoły. A ja - Do Koźmic", a on: "No to już wiem dlaczego ty wszystko umiesz".
Bardzo miło, że Pan do nas przyjechał, bo czuję się tu jakby była lekcja historii. Mam nadzieję, że Pani Jadzia zaprosi Pana jeszcze na jakieś spotkanie."
Jerzy Pilikowski: "Ale pierogi na stołówce, w której Pani pracuje, mi nie zaszkodziły."
Jadwiga Duda: "Czasami ocenę niedostateczną trzeba otrzymać, żeby był bodziec do dalszej nauki."
Anna Kałuża z d. Turcza: "Uczeń bez dwói, to tak jak żołnierz bez karabinu".
Kazimierz Windak: "Pierwszy raz mam przyjemność widzieć Pana Pilikowskiego, bo do szkoły w Koźmicach chodziłem wcześniej. Myśmy tu mieli wczoraj zabawę do rana, byłem zaspany bo spałem godzinę. Słuchając Pana obudziłem się. To była dobra lekcja historii."
Jerzy Cholewa: "Kolega Jerzy wspomniał tu o sporcie w naszej szkole. Kontynuował, po Marianie Grzybku, naukę w-fu godnie. W "Kronice" jest ładnie napisane, że uczniowie pod opieką Jerzego Pilikowskiego odnosili sukcesy w zawodach międzyszkolnych. To, że nie był specjalistą od w-fu nie miało znaczenia. Umożliwiał uczniom naszej szkoły start w zawodach. Wtedy sport był jedyną rozrywką dla dzieci mieszkających w wioskach. W "Kronice" pod datą 15. X. 1979 r. jest zapis: "Chłopcy z VIII klasy wraz z nauczycielem wychowania fizycznego wystartowali w rajdzie po Pogórzu Wielickim jako drużyna "Patałachy". Przewędrowali najdłuższą trasę przez co spóźnili się na inne konkurencje, których byli faworytami. Otrzymali nagrodę za najdłuższą trasę rajdu".
Dorota Rachwał: "Czy Pan pamięta wycieczkę do Gdańska z Panem Piterą i Aleksandrą Hajduk?"
Jerzy Pilikowski: "Ja jeździłem na wycieczki szkolne prawie przez 10 lat co roku bo byłem dobrym turystą. Było tak, że z klasami siódmymi jechało się na 3 dni do Warszawy a z klasami ósmymi na 4 dni nad morze, do Gdańska, na Westerplatte. Ogólnie bardzo dobrze to wspominam."
Dorota Rachwał: "Pamiętam jak w Gdańsku byliśmy przed Pomnikiem Stoczniowców. Pan Jurek był naszym przewodnikiem. Ta wycieczka była dla nas przeżyciem i to co Pan wiedział i nam przekazywał pamiętamy do dziś. Powinniśmy się cieszyć, że Pan Jurek uczył nas historii i dobrze by było gdyby nadal u nas uczył."
Jerzy Pilikowski: "Teraz to mogłoby tak nie trafiać do młodzieży, bo ona jest bardzo zbombardowana nadmiarem różnych informacji. Dzisiaj trudno nasączyć wilgotną gąbkę. A wyście byli bardziej suchą gąbką. Dzisiaj musi nauczyciel dopraszać się, żeby łaskawie ktoś z uczniów pojechał na zawody. Wtedy to mnie pilnowali uczniowie, mnie się nie chciało jechać a drużyna była gotowa. Sami pojechać nie mogli. To oni jechali ze mną a nie ja z nimi."
Dorota Rachawał: "Pamiętam Dzień Nauczyciela tu na Sali. Pan zrobił przedstawienie z chłopakami na scenie. Chłopcy odgrywali wszystkich nauczycieli naszej szkoły."
Anna Kałuża: "Pamiętam, że chłopaki tańczyli jezioro łabędzie, mieli białe spódniczki i gumiaki."
Jerzy Pilikowski: "Ja tego nie pamiętam. Jak kobiety, 20 lat młodsze ode mnie, pamiętają że byłem zaangażowany w to przedstawienie, a ja nie pamiętam tego, to kiepska sprawa."
Anna Kałuża: "Siostra Dorota była na wycieczce szkolnej w Gdańsku rok wcześniej. Gdy my byliśmy przed Pomnikiem Stoczniowców, to Pan mówił , że: "Na pewno nas fotografują z któregoś okna". Rozglądaliśmy się z zaciekawieniem, że może coś zobaczymy."
Jerzy Pilikowski: "I zaręczam wam, że tak było. Każda grupa ma fotografię w esbecji. Jakby jej dobrze poszukał w IPN, to znajdzie.
Jeśli chodzi o wycieczki to powiem, że w szkole prowadziłem Szkolny Klub PTTK i raz w roku przewodniczyłem wycieczce w góry. Dziś bez kwalifikowanego przewodnika takiej wycieczki nie wolno prowadzić. Wtedy wolno było. Nasza główna wycieczka kwalifikowana była na Kasprowy Wierch. Wjechaliśmy kolejką na Kasprowy a potem schodziliśmy piechotą do Murowańca na Hali Gąsienicowej koło Czarnego Stawu. Jeden chłopak miał linę, której wszyscy trzymali się schodząc.
Była turystka Angielka, która miała przewodniczkę, ale nie miała biletu na kolejkę na Kasprowy, bo bilety wysprzedano. A ja nie miałem dwóch uczniów, nie pojechali na wycieczkę, a bilety były wykupione. Zaproponowałem jej, aby z nami jechały na nasze bilety. Na Murowańcu mieliśmy obiad, ona mnie zaprosiła na poczęstunek. Znałem język angielski. Była zachwycona zachowaniem, dyscypliną dzieci na wycieczce. To była bardzo bogata osoba, która zaprosiła mnie z żoną na wakacje. Wakacje w Anglii zawdzięczam zachowaniu dzieci z Koźmic na wycieczce. Ale też powtarzam - to było 30 lat temu. Ale dzisiaj mamy osiągnięcia nowoczesnej pedagogiki i wszystko się sypie. Mam nadzieję, że na wsi się sypie mniej, bo rodzice mają więcej zdrowego rozsądku."
Marta Czop: "Ania zwróciła uwagę na kary, które Pan zadawał. Te kary wcale nie były dwulinijkowe, tylko były całe poematy. Trzeba było stronę napisać na jutro, a jak kto nie przyniósł to pisał trzysta na pojutrze".
Jerzy Pilikowski: "Przepraszam bardzo, było kiedyś tak, że ja sobie notowałem, kto ile razy miał napisać. W jednym roku był rekordzista. W klasie, której byłem wychowawcą. Na końcu roku ufundowałem mu za swoje pieniądze nagrodę, książkę i wpisałem mu dedykację: "Na pamiątkę rekordziście kar w tym roku szkolnym". Nie wszystkim to się podobało, a ja te kary chciałem obrócić w taki żart."
Jadwiga Duda podziękowała wszystkim za udział w spotkaniu. Wspomniała, że dziś 2 luty, imieniny Marii, właśnie Pani Marii Woźniak. Poprosiła wszystkich, aby powstali i Pani Marysi "Sto lat" zaśpiewali. Złożyła jej życzenia: błogosławieństwa Bożego, orędownictwa Matki Bożej, zdrowia i wszelkiej pomyślności wręczając kwiaty i słodki upominek. Nauczyciele w dowód wdzięczności otrzymali zeszyt 138 "Biblioteczki Wielickiej" oraz kalendarze na 2014 r.
Maria Woźniak: "Dziękuję. Jestem bardzo wzruszona."
Zebrani trzymając się za ręce zaśpiewali "Barkę". Szczepan Stanek grał na gitarze i prowadził śpiew. Wykonano wspólne zdjęcie z napisem "Koźmice-Koźmiczanie".
Elżbieta Woźniak, przewodnicząca Koła Gospodyń Wiejskich w Koźmicach Wielkich zaprosiła wszystkich do poczęstunku przy stole na herbatę, kawę i ciasto, które przygotowały członkinie Koła Gospodyń Wiejskich. Serdecznie Im dziękujemy za te dobrości.
Kazimierz Windak, sołtys wsi Koźmice Wielkie, obsługiwał rzutniki i na ekranie wyświetlał kolędy, aby wszyscy mogli śpiewać. Wydrukował plakaty na spotkanie i rozwiesił na tablicach we wsi. Zaproszenia na spotkanie otrzymały szkoły: podstawówka i gimnazjum, przedszkole. Uczniowie roznieśli zaproszenia do swoich domów dla rodziców i dziadków. Spotkanie fotografowali: Jerzy Cholewa i Jadwiga Duda. Uczestniczyło w nim 40 osób a wśród nich: Maria Woźniak, radna Rady Miejskiej w Wieliczce i przewodnicząca Komisji Kultury, Szczepan Stanek, radny Rady Miejskiej, Józef Duda, burmistrz miasta i gminy Wieliczka w latach1992-2006, radny Powiatu Wielickiego, Urszula Janowska, prezes Parafialnego Oddziału Akcji Katolickiej w Koźmicach Wielkich. Wszystkim uczestnikom serdecznie dziękuję za przybycie i udział w spotkaniu.
Organizatorami spotkania były: Stowarzyszenie "Klub Przyjaciół Wieliczki, Rada Sołecka, Koło Gospodyń Wiejskich, Szkoła Podstawowa, Gimnazjum w Koźmicach Wielkich.
Spotkanie prowadziła, relację opracowała: Jadwiga Duda.