Józefa Kowal: „Jestem koźmiczanką urodzoną w 1934 r. W Koźmicach Wielkich uczęszczałam do siedmioklasowej szkoły podstawowej w okresie II wojny światowej od 1941 r. za kierownika Ferdynanda Fryta (posiadam zdjęcie z I Komunii Św. w 1944 r., z wychowawczynią Wandą Windak, księdzem Józefem Kalembą i kierownikiem) i po wojnie w latach 1945-1948 r., gdy szkołą kierował Klemens Surówka. Uczył mnie matematyki i języka francuskiego. Moją wychowawczynią była Józefa Kaczor. Uczyła nas kaligrafii, do której trzeba było mieć oddzielny zeszyt.
Pan Surówka pochodził z Koźmic Małych. Był po studiach wyższych na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jako nauczyciel, kawaler, do Koźmic przyszedł w czasie II wojny światowej, gdy kierownikiem szkoły był Ferdynand Fryt. Był wymagający, małomówny, miał dystans do uczniów. Pamiętam jako 6.cioletnia dziewczynka, jak Niemcy wjechali do wsi i pytali o drogę na Myślenice. Mój dziadek wskazał im na drogę go szkoły, pojechali w tym kierunku, zawrócili. Jeden z nich zatrzymał się podszedł do dziadka i kopnął go ciężkim butem. Dziadka Hajduka, ojca mamy Zofii, to bardzo bolało i ja też cierpiałam z tego powodu. W 1944 r. Niemcy zajęli szkołę i w niej mieszkali. Byli wśród nich Ślązacy, którzy mówili po polsku. Nauka odbywała się w prywatnych domach. W naszym domu mieszkała nauczycielka, wychowawczyni naszej klasy. Dzieci przychodziły i uczyły się z nią w kuchni. Ona czytała nam powiastki, opowiadała. Nie wolno było się uczyć historii i geografii, tylko matematyka była dozwolona. Nie uczyliśmy się pisać, bo nie było na czym pisać. Potem nauka odbywała się u Pana Michalika na Wysokiej Górze (tam były ławki a w nich kałamarze. Pisaliśmy zwykłymi piórami) i na Bugaju, w budynku, w którym później był ośrodek zdrowia.
Niemcy aresztowali w Koźmicach Gienka i Franka od Sumerów i zabili ich. Franka wzięli z domu, tak go zbili, że krew mu tryskała uszami. Pamiętam do dziś jak wieźli go na wozie, a on krzyczał: „Aniela dobranoc" chociaż wówczas słonko świeciło. Gienka Niemcy zastrzelili w Krakowie przy ul. Lubicz.
Po wojnie, za komuny w szkole my dzieci śpiewaliśmy „Stalinowskie jasne słońce opromienia cały świat...", to był kult jednostki i walka z religią. Nie było na czym pisać. Pani Poznańska miała stare torebki papierowe i na nich pisaliśmy.
Po podstawówce uczęszczałam od 1948 r. do Liceum Ogólnokształcącego im. Jana Matejki w Wieliczce, które ukończyłam maturą w 1952 r. Od klasy 8-ej do 11-ej wychowawczynią naszej klasy była Maria Pilchowa, nauczycielka geografii. Bardzo ją lubiłyśmy. Jeździła nam na wycieczki. Ostatnia klasa licealna, to były dwa oddziały, ogólny i pedagogiczny. Zdawałam dwie matury, ogólną i pedagogiczną ale potem trzeba było się dokształcać. Był uniwersytet radiowy, wypełniałyśmy ankiety i wysyłaliśmy. Ukończyłam studium nauczycielskie, co było równoważne wyższym studiom zawodowym.
W we wrześniu 1952 r. z Wydziału Oświaty dostałam nakaz pracy do Brzoskwini, pięknej miejscowości rolniczej na Szlaku Orlich Gniazd ale cierpiącej na brak wody. Do Brzoskwini dojeżdżałam pociągiem relacji Kraków-Katowice. Od stacji kolejowej szłam się do szkoły piechotą obok lasu. Było bardzo niebezpiecznie, szczególnie gdy tu powstała jednostka wojskowa. Była we wsi szkoła czteroklasowa, w której mieszkała kierowniczka Perejmowa przybyła zza Buga. Budynek otoczony był murem a w nim jedna duża sala. Zamieszkałam we wsi u gospodarza Dukały wraz z jego niepełnosprawną córką. Gospodarze żywili mnie. W tym domu była jedna sala szkolna. W niej uczyłam łączoną klasę pierwszą i drugą. Musiałam dojeżdżać do Krakowa do biblioteki i dalej się dokształcać.
Po dwóch latach, na moją prośbę, zostałam przeniesiona do Szkoły Podstawowej w Rzeszotarach, gdzie uczyłam matematyki, Zimą mieszkałam z koleżanką nauczycielką u gospodarza Kurowskiego w domu położonym w lesie. Warunki sanitarne były trudne, nie było toalety w domu tylko na polu. Latem dojeżdżałam z Koźmic do Rzeszotar na rowerze.
Przeniesiono mnie do szkoły w Gorzkowie. W Gorzkowie uczyłam matematyki. Do szkoły dochodziłam pieszo zimą, a latem jeździłam na rowerze lub motorze. Do Gorzkowa nie było komunikacji autobusowej - autobus firmy Zabdyra i Włodarczyka dojeżdżał z Wieliczki tylko do pani Dańdy, a dalej trzeba było iść piechotą.
Na moją prośbę ze względów rodzinnych zostałam przeniesiona w roku szkolnym 1965/66 do Szkoły Podstawowej w Koźmicach Wielkich, której kierownikiem był Klemens Surówka. Po uroczystym rozpoczęciu roku szkolnego odbyło się posiedzenie Rady Pedagogicznej, na którym omówiono zarządzenia władz szkolnych, przydział wychowawstw, plany lekcji. Kierownik Surówka przypomniał o obowiązkach nauczycieli, w stosunku do których utrzymywał dystans. Na posiedzeniu zapoznałam się z gronem nauczycielskim, a byli to: kierownik, jego żona, Surówka Anna z d. Wąsik, Kaczor Józefa, Poznańska Helena, Rozwadowska Józefa, Sułkowska Wanda (przeniosła się do szkoły w Tyńcu), Tuteja Anna, która mieszkała u pani Poznańskiej. Kierownik przydzielił mi wychowawstwo w klasie pierwszej. Klasa została podzielona na dwa oddziały. Surówka Anna miała wychowawstwo w klasie I a, ja w I b. Już na początku roku szkolnego otrzymałam dziennik i spis uczniów I b. Praca w tej klasie była trudna ale przyjemna. Dzieci były bez przygotowania przedszkolnego. Klasę tą prowadziłam do klasy IV. Było to nauczanie trójpoziomowe. Oprócz klas początkowych prowadziłam zajęcia praktyczno-techniczne z chłopcami. Zajęcia odbywały się w startej poczcie. Na zajęcia przeznaczona była jedna sala, w której były cztery warsztaty stolarskie. W szafach były narzędzia. Chłopcy na zajęciach zgodnie z programem i moimi poleceniami wykonywali z desek: podstawki pod kwiaty, karmniki dla ptaków, zabawki. Pamiętam w jednej klasie chłopcy zrobili telefon z pudełka od pasty do butów i kawałka sznurka. Do takiej pracy musiałam się przygotowywać, często prosząc o pomoc fachowca, metodyka - męża mojego Józefa. Józefa Rozwadowska prowadziła zajęcia praktyczne z dziewczynkami. Kierownik Surówka pod koniec roku szkolnego polecił nam wykonać spis narzędzi z natury.
Uczyłam od poniedziałku do soboty włącznie, 26 godzin lekcyjnych. Lekcje zaczynałam o 8.00-ej a kończyłam o 17.00-ej z dwoma okienkami, bo mieszkałam obok szkoły. Za kierownika Surówki uczniowie klas starszych wykonywali prace społeczne dla szkoły i środowiska. Dla szkoły porządkowali obejście a dla środowiska zbierali stonkę ziemniaczaną a w czasie wykopków ziemniaki. Pamiętam jak na Podlesiu zbierałam ziemniaki z chłopcami u pana Gabrysia. Zbierałam z dziećmi złom, makulaturę, butelki. Wraz z innymi nauczycielami pełniłam opiekę nad uczniami w czasie pochodów 1 maja w Wieliczce. Za komuny spod szkoły w Koźmicach na pochody dowożono nas furmankami. Wszyscy na pochód musieli iść, ale z drugiej strony dzieci chciały iść.
Pamiętam, że gdy pobrali się Klemens Surówka i Anna Wąsik zamieszkali w szkole. Pamiętam jak 17 stycznia 1965 r. było w Koźmicach Wielkich uroczyste otwarcie Domu Kultury, na którym była „Polska Kronika Filmowa". Państwo Surówkowie oglądali ją w naszym domu, bo nie mieli telewizora.
Przyjechał ktoś z partii z Krakowa i namawiał nas wszystkich do wstąpienia do PZPR. Namawiali kierownika Surówkę a on odważnie powiedział: „Ja jestem za stary, żeby sobie poglądy zmienić i inaczej się ukierunkować."
Po reformie szkolnej i po objęciu dyrektorstwa przez Kazimierza Mikę warunki w szkole w moim odczuciu poprawiły się. Dyrektor Mika przydzielił mi geografię, zajęcia praktyczne od klasy V do VIII-ej oraz harcerstwo. Był dobrym człowiekiem, koleżeńskim ale wymagającym. Uczyłam bez tzw. okienek. W nauczaniu geografii nie było za dużo pomocy: mapy i wskaźnik do nich. W szkole już nie mieszkali Surówkowie (przenieśli się do Wieliczki), zlikwidowany został warzywnik, kwietnik i tam urządziłam pracownię - ogródek geograficzny na wolnym powietrzu. Jeden z członków Komitetu Rodzicielskiego zrobił nam z prętów globus, wiatromierz a potem z chłopcami na geografii wyznaczaliśmy południk, poziomice. Zajęcia praktyczne odbywały się u Kazimierza Pirowskiego, zamieszkałego obok Pani Poznańskiej. Korzystałam z porad metodyka zajęć praktyczno-technicznych. Chłopcy z zainteresowaniem wykonywali wszystkie prace.
Zorganizowałam z dziećmi przedstawienie pt. „Za górami, za lasami". Wspominam wycieczkę rowerową z chłopcami na trasie Gorzków-Raciborsko-Rożnowa-Siercza. Brali w niej udział m.in. Janusz Kaczor, Józek Kaczor - chłopcy mnie wyprzedzili i zostałam jako maruder na końcu.
Pamiętam uroczystość z 10 czerwca 1972 r., nadania naszej szkole imienia Obrońców Westerplatte. Na tą uroczystość, razem z koleżanką Pasisz, przygotowałyśmy z uczniami występy m.in. dzieci uczyły się tańczyć krakowiaka. Dyrektor Mika uczył śpiewu i przygotowywał dzieci do występu. Na uroczystości było wielu gości m.in. Piotr Płatek, rodem z Janowic, dziennikarz, który zbierał przyśpiewki ludowe. Przy szkole w ogrodzie był festyn, na którym grały krakowskie „Andrusy". Komitet Rodzicielski przekazał szkole sztandar. W komitecie były m.in. Gienia Grochalowa, Janina Gabrysiowa.
Nigdy czy to za kierownika Surówki, dyrektora Miki, nie poszłam do klasy na lekcje bez przygotowania. Musiałam sobie napisać konspekt lekcji: rozpoczęcie, rozwinięcie i zakończenie z podsumowaniem z zadaniem domowym. Przecież nauczyciel musi być mądrzejszy od ucznia. Przygotowywałam się do lekcji nie tylko z podręcznika, ale trzeba było i gdzie indziej poszukać informacji. Żeby być nauczycielem trzeba kochać ten zawód. Myślę, że w tym zawodzie sprawdziłam się. Nie miałam problemów z utrzymaniem dyscypliny w szkole. Dziękuję."