4. 01. (niedziela) 2015 r. w Koźmicach Wielkich w sali Domu Kultury odbyło się 11 spotkanie z cyklu „Koźmice - Koźmiczanie" pt. „Szkoło, szkoło gdy Cię wspominam...". Jadwiga Duda, organizatorka spotkania, prezes Stowarzyszenia „Klub Przyjaciół Wieliczki" (KPW) i „Koźmiczanin Roku 2013, powitała przybyłych, zapaliła święcę jako znak obecności Chrystusa i zaprosiła do wspólnego zaśpiewania hymnu państwowego i kolędy „Wśród nocnej ciszy" przy akompaniamencie na organach Wojciecha Grochal, absolwenta szkoły w Koźmicach Wielkich.
Poinformowała, że przebieg spotkania jest nagrywany na dyktafon i fotografowany przez Dorotę Corę z d. Liszkę, Jerzego Cholewę, prowadzącą spotkanie. Materiał ten jest podstawą do opracowania niniejszej relacji ze spotkania.
Do złożenia życzeń noworocznych zaprosiła: Kazimierza Windaka, sołtysa Koźmic Wielkich, Elżbietę Woźniak, przewodniczącą Koła Gospodyń Wiejskich, Gabrysię Róg, uczennicę klasy III Szkoły Podstawowej w Koźmicach Wielkich, Dorotę Rachwał, przewodniczącą Rady Rodziców Szkoły Podstawowej w Koźmicach Wielkich, Stanisława Dziedzica, sołtysa Koźmic Małych.
Wspomniała, że spotkania „Koźmice-Koźmiczanie" są inicjatywą Stowarzyszenia „Klub Przyjaciół Wieliczki", z którego tu na sali są obecni: Jadwiga i Józef Dudowie, Rozalia Hoja, Jan Matzke, Maria Nawrot. Wspomnieć należy, że wieloletnim wiceprezesem Klubu był koźmiczanin ś. p. Mieczysław Stachura. Klub w 2015 r. będzie obchodził 50 lat działalności. Organizując te spotkania współpracuje z Radą Sołecką, Kołem Gospodyń Wiejskich, Szkołą Podstawową i Gimnazjum w Koźmicach Wielkich.
Kazimierz Windak: „Życzę Państwu radosnego przeżywania okresu Świąt Bożego Narodzenia, szczególnie Bożego błogosławieństwa, dużo, dużo zdrowia, pogody ducha, zadowolenia z pracy i aby nasza tradycja trwała."
Elżbieta Woźniak: „Sobie i Państwu życzę aby nasza współpraca trwała. Dużo zdrowia i błogosławieństwa Bożego na rok, który nadszedł. Wszystkiego dobrego."
Gabrysia Róg: „Życzę Wszystkim wszystkiego dobrego, dużo szczęścia na nowy 2015 r. pomyślności, spełnienia marzeń."
Dorota Rachwał: „Zdrowia, bo jak nie mamy zdrowia, to nie mamy nic, szczęścia, spełnienia marzeń. Wszystkiego najlepszego. Zapraszam na 120. lecie naszej szkoły."
Jadwiga Duda: „Dziś 4 stycznia, 76 rocznica narodzin dla Nieba Sługi Bożego, brata Alojzego Kosiby (1855-1939), kwestarza z klasztoru Ojców Franciszkanów w Wieliczce. Zmarł 4. 01. 1939 r. w tym klasztorze i tu są Jego szczątki. Modlimy się za Jego wstawiennictwem, wypraszamy łaski i mamy nadzieję, że Kościół ogłosi go błogosławionym.
Po franciszkańsku sobie i Państwu życzę pokoju w sercach, w domach i dobra od siebie dla innych i od każdego napotkanego człowieka. Jesteśmy na tej ziemi na wzór narodzonego Chrystusa, małej miłości i każdy z nas jest dobry, tylko trzeba to dobro wydobywać z siebie i dzielić się nim z innymi.
Mieszkańcy Koźmic Wielkich i Koźmic Małych uczęszczali i uczęszczają do jednej Szkoły Podstawowej w Koźmicach Wielkich i wielkim wydarzeniem 2015 r. będzie w maju jubileusz 120. lecia szkoły.
Stanisław Dziedzic: „Wszystkiego dobrego życzę w 2015 roku, oby był lepszy jak poprzedni. Błogosławieństwa Bożego na każdy dzień".
Zapraszam serdecznie 24 stycznia w tej sali o godz. 16.00-ej na przedstawienie kukiełkowe pt. „W szopce betlejemskiej" w wykonaniu Grupy Kolędniczej z Koźmic Małych.
Uczestnicy spotkania składali sobie życzenia i łamali się opłatkiem.
Przy akompaniamencie na organach Wojciecha Grochala, jego wnuczki: Gabrysia Róg i Amelka Róg z klasy pierwszej Sz. P. w Koźmicach Wielkich, zaśpiewały pastorałki: „Była noc" i „Śniegu cieniutki opłatek". Publiczność występ nagrodziła brawami.
Zebrani przy akompaniamencie W. Grochala zaśpiewali kolędę „Cicha noc".
Prowadząca podziękowała za występ, obdarzając artystów kalendarzami wydanymi przez Urząd Miasta i Gminy Wieliczka na 2015 r., jubileuszu 725. lecia nadania Wieliczce praw miejskich (1290-2015), słodyczami. Podziękowała też rodzicom Agnieszce i Mariuszowi Rogom za obecność i przywiezienie córek, a szczególnie dziadkowi Wojciechowi Grochalowi za akompaniament na organach do ich śpiewu.
Zaprosiła za stół prezydialny gości - prelegentów do podzielenia się wspomnieniami: Marię i Kazimierza Wieczorków, koźmiczan, którzy w 2014 r. obchodzili 50. lat pożycia małżeńskiego - „We dwoje 50 lat i więcej", Zofię Szlachtę z Wieliczki, polonistkę, dziennikarkę - „Moja babcia ś. p. Stanisława Figlewska z d. Kucharska nauczycielką w Szkole Podstawowej w Koźmicach Wielkich, kierowniczka szkoły od 1 IX do 8 XI 1914 r. w zastępstwie powołanego do wojska Józefa Tracza"; Matyldę Kaczor z domu Jania, absolwentkę Szkoły Podstawowej w Koźmicach Wielkich z 1967 r, emerytowaną nauczycielkę i wicedyrektor Zespołu Szkół Zawodowych w Wieliczce - „Moje wspomnienia z lat 1959-1967 spędzonych w Szkole Podstawowej w Koźmicach Wielkich", Dariusza Bromblika, byłego nauczyciela wf-u w Szkole Podstawowej w Koźmicach Wielkich - „Szkoła Podstawowa w Koźmicach Wielkich w mojej pamięci."
Jadwiga Duda: „Pani Zofia Szlachta przybyła do nas za sprawą Jana Matzke, który przekazał jej informację o 50. leciu Klubu Przyjaciół Wieliczki. Jej ś. p. wujek Witold Maria Figlewski należał do Oddziału Klubu w Warszawie. Gdy Pani Zofia od jego żony otrzymała archiwalia klubowe - przyniosła je do mnie. W rozmowie dowiedziałam się, że jej babcia, Stanisława Figlewska z domu Kucharska była nauczycielką w Szkole Podstawowej w Koźmicach. Pani Zosia odszukała jej zdjęcie, listy i na wielickim cmentarzu wskazała jej grób. Tak oto zaprosiłam Panią Zofię do Koźmic. Panie Janku proszę o parę słów o Pani Zofii Szlachcie."
Jan Matzke: „Zofia Szlachta jest moją sąsiadką, z wykształcenia polonistką, dziennikarką. Kiedyś pracowała w „Polityce". Napisała pierwszy artykuł o katastrofie w 1992 r. kopalni wielickiej w poprzeczni „Mina". Od Pani Zosi dostałem do wglądu pamiętnik jej matki, w którym były wpisy osób znanych mi, które razem z jej mamą chodziły do tej samej szkoły."
Zofia Szlachta: „Pewnego razu na strychu domu, w którym mieszkam, znalazłam listy swoich dziadków z okresu narzeczeństwa. Moja prababka, Eleonora Kucharska, po śmierci męża, urzędnika w dobrach książąt Czartoryskich, straciła dom i musiała samodzielnie zarabiać na życie. Przeniosła się zatem do Krakowa, aby jej córka Stanisława mogła się dalej kształcić i zdobywać zawód. Skończyła krakowskie seminarium nauczycielskie i dostała nakaz pracy w wiejskiej szkole, w Koźmicach Wielkich. koło Wieliczki. Tam też, razem z córką, przeniosła się pani Eleonora Kucharska.
Dziadek, Jan Figlewski, pozostał w Majdanie Sieniawskim, na granicy wschodniej zaboru austriackiego, gdzie był pracownikiem służby celnej. Przez lata dwa dziadkowie nie mogli zawrzeć małżeństwa z powodów formalnych - czekali na zwolnienie dziadka ze służby. W tym czasie pisali do siebie listy. Były to lata 1907-1909. Dziadek czekał na przeniesienie do Wieliczki, a babka, pomimo starań, nie dostawała pozwolenia na pracę blisko jego miejsca zamieszkania.
Był to początek XX w. i polska młodzież pozostawała wciąż pod silnym wpływem idei pozytywizmu, kiedy to było jasne, że trzeba pracować: nie tylko dla siebie, ale i ojczyzny, dla innych, poprzez swój sposób życia tworzyć pozytywne wartości i - pomagać ludziom. Dziewczęta z mieszczańsko - inteligenckich środowisk wychowywane były na literaturze B. Prusa, Orzeszkowej, a potem S. Żeromskiego i pragnęły same czegoś dokonać w życiu, chciały, aby było w nim coś więcej oprócz małżeństwa i wychowywania dzieci. Ponieważ nie były bogate, pochodziły bowiem z niezbyt zamożnego mieszczaństwa - ich rodzice zarabiali pracą na życie - aby urzeczywistnić swoje ambicje i marzenia, musiały również podjąć pracę. Rodzice nie byli w stanie zapewnić dzieciom wyższego wykształcenia, czyli - w przypadku córek - opłacić wyjazdu za granicę, np. na Sorbonę. Jedyną drogą było ukończenie seminarium nauczycielskiego. W owym czasie powstało w Galicji Towarzystwo Szkoły Ludowej, stworzone do walki z analfabetyzmem i dla szerzenia oświaty na wsi. Młode absolwentki seminariów nauczycielskich z góry były przeznaczone do takiej pracy. Absolwentki tego Seminarium przyjaźniły się do końca życia, odwiedzały się i pomagały sobie wzajemnie, stanowiły silną „grupę wsparcia" ...dwudziestowiecznych emancypantek. Dwie z nich pracowały w tym czasie w sąsiednich wsiach. Zachowały się listy od nich.
Moja babka dojeżdżała do szkoły w Koźmicach, z Wieliczki, na rowerze - "bicyklu", niekiedy wyśmiewana i obrzucana kamieniami - przynajmniej dopóki wiejscy obywatele nie poznali jej i nie przywykli do „nowoczesnego" sposobu życia i poglądów swojej nauczycielki. W zimie mieszkała w Koźmicach na stancji, prowadziła własne gospodarstwo domowe, łącznie z podwórkową hodowlą kur i królików (w końcu trzeba było coś jeść) - i uczyła w szkole. Dziewiętnastolatka była zatem całkiem samodzielną i samowystarczalną osobą. Młode nauczycielki musiały szybko dorosnąć - uczyły przecież nie tylko dzieci, ale próbowały szerzyć oświatę wśród dorosłych. Wszystkie wiejskie nauczycielki musiały ciężko pracować za umiarkowane wynagrodzenie, żyjąc w bardzo skromnych warunkach, w wynajętych izbach chłopskich, w których zimno dawało się mocno we znaki. Babka pisała w listach, że jest tu swoją własną kucharką, pokojówką, sprzątaczką, a "w wolnych chwilach... jeszcze nauczycielką". Była kobietą z dużym poczuciem humoru i - nietuzinkową. W listach opowiada narzeczonemu o różnych zabawnych przygodach, także w szkole. Narzeczony pyta w jednym z listów: „czy korzystasz ze sportów zimowych i ślizgawki?", a babka odpowiada: „nie, ze ślizgawki nie korzystam, bo jej tutaj nie ma, ale jest taka dość stroma, oblodzona górka, po drodze do szkoły, więc zjeżdżam z niej codziennie na butach, żeby było szybciej". Czasem nawet jechała w ten sposób do samej Wieliczki , co prawda, przypinając łyżwy. Przyjaciele mówili: "Staszka dotąd będzie wariować, póki sobie karku nie połamie" .Pewnego razu miała przy sobie pistolet i, zjeżdżając z górki, zgubiła go w śniegu. Niczego przy tym nie zauważyła. Znaleźli go za to uczniowie i kiedy przyszła na lekcje, już w klasie toczyła się o niego bójka. Pistolet wypalił... Ale, jak pisze beztrosko babka - nastolatka: „Huk tylko był, ale nikomu nic się nie stało".
Przed I wojną, około 1910 roku, wyszła za mąż i odtąd mieszkała i pracowała w Wieliczce. Kiedy jednak wybuchła wojna, a jej mąż został wcielony do wojska austriackiego, sama, mając już dwójkę małych dzieci, znowu przeniosła się na wieś, gdzie kierowała szkołą w Koźmicach, w zastępstwie Józefa Tracza, jej kierownika, który także poszedł na wojnę. Zachował się list pisany przez dziadka w 1917 r. i adresowany do żony, do Koźmic.
A oto, co babka pisze o ówczesnej pracy w Koźmicach. „....Przyszłam przed chwilą z Janowic. Już po drugiej - myślę sobie, do czego się wziąć, czy zeszyty poprawiać, czy książkę czytać? Skutek namysłu taki, że stanął mi przed oczami (narzeczony) Janek i rada nie rada zaczęłam do niego pisać. Tyle prac, co ja mam na głowie, to nikt pojęcia nie ma. Do fortepianu np. nigdy się nie rwałam, ale teraz to już całymi tygodniami stoi nie ruszony. Wczoraj przy niedzieli udało mi się książkę przeczytać, śliczna rzecz. Żaden autor mężczyzna nie oddałby tak wiernie duszy kobiecej, wiele niezrównanych uwag o uczuciach kobiet, miałam ci dać przeczytać, ale jak przyjedziesz, to już tę książkę oddam. Miałam wczoraj sposobność dyskutować filozoficzne z jednym filozofem. Tematem wieś i ubolewanie jego nad niewygodami życia wiejskiego. Potępiałam ród męski srodze, zachowując w myśli eden wyjątek - że są niesłychani drobiazgowi, egoiści na punkcie wygodnego życia. Nie mówiłam tego dla dyskusji , ale rzeczywiście tak jest, i wszyscy tak na wskroś przesiąknięci duchem materializmu. Teraz niemodnie jest nie być materialistą, a ja tak, patrząc z wysoka na tych ludzi, dziwię się: jak ta wiedza i nauka nie podnosi im ducha, jak mogą ci ludzie z ukształconym umysłem w tak niskich rzeczach szukać zadowolenia?.
Dalej pisze o nauce z dorosłymi: „Teraz wieczorami odbywam z nimi kurs zimowy. Nauczyli się zeszłej zimy czytać i pisać, a teraz przerabiam rachunki. Namówili mnie także, żebym do wsi szła i uczyła, a ja bym z chęcią cały dzień poświęciła, lecz tak okropnie czasu nie mam. Jakbyś był blisko, to byś mnie pewno wyręczył....
Na tym wiecu oświatowym tyle nagadali o tej pracy nad ludem, ale to dużo gadania a rzeczywistej pracy mało. Gdybym była mężczyzną, mogłabym dużo zrobić, ale jakże poważni gospodarze będą słuchali kobiety, panny w dodatku. Jakbym np. chciała urządzić jakie wykłady, to zaraz by powiedzieli: a dość nam babskiego gadania. tak to już we wszystkich warstwach i narodach wpojono niewiarę w rozwój kobiety. Zawsze mówiłam, że mężczyźnie już samo to, że jest mężczyzną , powinno wystarczyć do szczęścia..."
Następne lata życia Stanisława Figlewska spędziła w Wieliczce, pracując jako nauczycielka. Stale utrzymywała kontakt z uczniami i przyjaciółmi z Koźmic.
Urodziła troje dzieci, z czego jedno, pierwsza córka, zmarła po wojnie na grypę - „hiszpankę".
Jakoś udawało się jej połączyć małżeństwo, macierzyństwo i nauczycielstwo - a ono w wypadku ludzi tamtego pokolenia nigdy nie mało końca ani chwil „powrotu do cywila".
Babka nieustannie zachęcała uczniów do nauki, inspirowała, pobudzała do rozwoju ich talentów, także artystycznych. Dom jej był zawsze otwarty dla innych nauczycieli, dla uczniów - domu po prostu nie zamykało się przed nikim. Stale przebywali w nim uczniowie - nawet pod jej nieobecność.
Wiem, że była później dyrektorką szkoły nr 1 im. Królowej Jadwigi w Wieliczce i działaczką społeczną. Prowadziła także pensjonat dla uczniów w Rabce.
W czasie II wojny uczestniczyła w tajnym nauczaniu, a tym samym, razem z całym środowiskiem nauczycielskim miasta, brała udział w konspiracji. Po 1943 r. pomagała Żydom - uciekinierom z Warszawy.
Po II wojnie, kiedy znów nie było wyboru miejsca pracy, skierowano ją na Śląsk, do prowadzenia szkoły i internatu. Zmarła w 1959 r. i spoczywa na wielickim cmentarzu."
Jadwiga Duda: „Drodzy Państwo 29.12. 2014 r. Wieliczce w sali „Magistrat" odbyło się 205 spotkanie z cyklu „Wieliczka-Wieliczanie", dwunaste z serii „We dwoje 50 lat i więcej...Wielickie rodziny", uczestniczyli w nim m.in. Kazimierz Windak i Elżbieta Woźniak. To spotkanie poświęcone było małżeństwom, które w 2014 r. obchodziły jubileusz 50. lecia pożycia małżeńskiego. Wśród nich były dwa małżeństwa z Koźmic Wielkich: Krystyna i Stanisław Kapusta, Maria i Kazimierz Wieczorek oraz Kazimiera i Stanisław Kalemba z Koźmic Małych. Na dzisiejsze spotkanie zaprosiłam państwa Wieczorków aby podzielili się swoimi wspomnieniami z 50 lat wspólnego życia w naszej wsi."
Kazimierz Wieczorek: „Urodziłem się w 1939 r. Zaraz po wojnie poszedłem do pierwszej klasy. Pamiętam że obok obecnego gmachu szkoły był budynek stary, pierwszej szkoły. Kierownikiem był ś. p. Klemens Surówka i jego żona Anna. Wychowawczynią była Janina Pietras. Mam zdjęcie z I Komunii św. z Wieliczki z księdzem. Przypomnę tą uroczystość. W dzień komunii padał deszcz. Mama ubrała mnie w stare spodnie, buty gumowe i za rękę po wyboistej drodze prowadziła mnie do kościoła parafialnego św. Klemensa w Wieliczce. Samochodu osobowego ani ciężarowego w Koźmicach nie było ani jednego. W Wieliczce zaprowadziła mnie do bramy i przebrała w ubranko komunijne. Po Mszy św. na której pierwszy raz przyjąłem komunię św. zrobiono nam zdjęcie z księdzem. Na dziedzińcu przed plebanią były rozłożone stoły, przy których usiadły dzieci. Rodzice stali z tyłu. Na śniadanie otrzymaliśmy po szklance kakao i jednym rożku z masłem. Gdy to zjedliśmy ksiądz nam dał do ręki po dwa cukierki i obrazek. Każda matka wzięła dziecko i zaprowadziła do domu w Koźmicach. Po obiedzie było pasienie krowy na łańcuchu. W ławce szkolnej siedem lat siedziałem z Józkiem Stachurą - znamy się doskonale. Patrząc na to zdjęcie komunijne notuję sobie, gdy ktoś z nas umrze.
Po podstawówce, gdy skończyłem siódmą klasę nie chodziłem dalej do szkoły. Mówiłem że mi umarła nauczycielka i skończyłem naukę. Chciałem być kierowcą i nim zostałem. Za 40 lat jazdy po terenie Polski przejechałem 2 miliony km bez wypadku. Dziennie jeździłem 500, 700 km. Drogi były byle jakie, spać nie było gdzie. W 90 % wszystkie polskie miasta znam od Przemyśla po Szczecin. Tyle razy byłem nad morzem. Bogu dziękować. Zawsze w Boga mocno wierzyłem, od rano do wieczora, i w nocy też. Dzisiaj wszyscy narzekają, że są tachografy, że jazda 8 godzin. Za mnie pod koniec zatrudnienia też były tachografy. Ja jeździłem po 20 godzin na dobę. Za komuny w świątek i w piątek, od soboty do niedzieli wieczorem się jeździło.
Gdy miałem 25 lat postanowiłem się ożenić. Z mojego ślubu pamiętam trzy rzeczy: koszulę, buty i ubranie. Koszula to była nonajron, gdy był upał to w będąc w nią ubrany po plecach lała się woda, a jak było zimno, to tak jakbym blachę nosił. Kosztowała 1200 zł, czyli tyle ile zarabiałem za miesiąc. Buty też kosztowały 1200 zł. Ubranie szył mi krawiec, kosztowało tyle co 3 miesiące mojej roboty. Pięć miesięcy musiałem pracować na trzy rzeczy. Na weselu miałem 28 osób, chociaż nie byłem z tak biednej rodziny. A dzisiaj kawaler jak zarobi 2000 zł, to wszystko za to kupi do ślubu, od skarpet po krawat, a dlaczego się nie chcą żenić, to ja nie wiem. Dzisiaj jak słyszę wesela są organizowane na 200, 300 osób. Wiem, że dziś o pracę jest ciężko.
Gdy Pan Kazimierz Mika został kierownikiem szkoły w Koźmicach rozpoczęliśmy budowę ubikacji w czynie społecznym w szkole. Gmina przydzieliła nam nowe okna do budynku. My musieliśmy je założyć społecznie. Potem była wymiana ogrzewania z pieców węglowych w klasach na ogrzewanie centralne przy pomocy jednego pieca węglowego w kotłowni. To był luksus. Fachowcy zrobili ale trzeba było wykończyć robotę. Potrzebne były rury azbestowe, przywiozłem je bo od 18 lat pracowałem jako kierowca.
Potem była budowa ośrodka zdrowia we wsi. Ciężkie były czasy. Dziś wszyscy narzekają ale ja tu nie widzę biedy. Bieda mieszkał na Gorzkowie - już zmarł. Dziś wszystko idzie na łeb na szyję. Wszyscy narzekają, gdzie by nie było. A nie ma tak źle jak było 60, 50 lat temu. Dziś w piekarni jest 20 gatunków chleba i jak ma jeden dzień, to uważa się że jest nieświeży. A dawniej był albo zakalec, albo skórka odchodziła od chleba i on smakował. Jaka była pasztetowa? Był w niej papier toaletowy. To było za rządów Władysława Gomułki. W Radomiu złapali dyrektora co miał zmagazynowany papier toaletowy, który dodawał do pasztetowej. Został ukarany na 15 lat więzienia. Odwołał się do Gomułki, który powiedział: „Karę śmierci wykonać".
Dodam jeszcze coś bardzo ważnego, gdy byłem kawalerem kolega mnie namówił do udziału w procesji z Wawelu na Skałę na św. Stanisław. Ten kolega już zmarł. Pamiętam że uczestniczył w tych uroczystościach kardynał Stefan Wyszyński, prymas Polski, który był twardy jak skała. Ja go bardzo lubiłem. Pamiętam za komuny - jak raz procesję prowadził kardynał Karol Wojtyła. Nad Skałką przelatywały na niskim pułapie samoloty „Ukraina" i zagłuszały przebieg uroczystości, a ks. Wojtyła witał biskupów i powiedział: „Ja również witam eskadrę polskich myśliwców". Tak mu ludzie bili brawo. Od tej pory biorę udział w tych uroczystościach co roku - już 52 lata.
Całe życie szedłem pod wiatr i wiecie za to dostałem 700 zł emerytury. Tego jeszcze nie opowiedziałem. Bogu za wszystko dziękuję. Jak kiedyś się spotkamy to jeszcze coś wam opowiem."
Maria Wieczorek: „Ślub wzięliśmy 15 kwietnia 1964 r. w Gorzkowie w kościele parafialnym pw. Matki Boskiej Częstochowskiej, a poznaliśmy się pięć lat wcześniej. Na świat przyszły trzy córki. Dziś już mężatki. Mamy sześcioro wnuków."
Dariusz Bromblik: „W Szkole Podstawowej w Koźmicach Wielkich rozpocząłem pracę w 1988 r. Tu wielki ukłon w kierunku Pana Jerzego Cholewy, który jako starszy kolega w zawodzie nauczycielskim bardzo mi pomógł na początku mojej drogi zawodowej, udzielił mi wielu rad. Ogromna pomoc była. To było ważne, piękne.
Ja teraz jestem w zupełnie innym zawodzie. Jestem masażystą, terapeutą manualnym - leczę ludzi. W różnych środowiskach jestem. Jak popatrzę wstecz na moją pracę tu, jak pracowałem i w jakich warunkach, to śmię twierdzić, że teraz młodzi ludzie wykształceni w tym zawodzie nie wiem czy podjęli by się pracy tutaj. W takich warunkach w jakich tutaj przeszło uczyć wtedy.
Przypomnę taką scenkę, że w tym pomieszczeniu gdzie jesteśmy, mieliśmy z Jurkiem zajęcia z trzema klasami naraz. Ta sala była podzielona na pół. Jedna klasa miała wf, druga miała wf a ja na estradzie prowadziłem zajęcia korekcyjne. Za to żeśmy wytrzymali nerwowo w tych warunkach, to chyba należy nam się order. Prowadziliśmy zajęcia i uczniów potrafiliśmy zainteresować nimi. O sprzęt sportowy należało się bić, co chwilę przychodzić do dyrektora i prosić o jego zakup. Pieniędzy na oświatę nigdy nie było zbyt wiele, a wf i inne przedmioty: plastyka, zajęcia praktyczno-techniczne były inaczej traktowane. Nie wiem jak teraz jest ale dawniej trudności były dość duże. Natomiast jeżeli się pojawiły pieniądze i ktoś był rozsądny i dobrze zarządzał tym sprzętem, to ten sprzęt mógł dzieciom służyć.
Przypomina mi się jeszcze jedną niesamowita historia związana ze szkołą. Gdy była rozbudowa budynku szkoły, wykonawca podkopał fundamenty i całe szczęście - w nocy jeden z murów zewnętrznych pęknął i obniżył się. To była katastrofa budowlana. Ja stanąłem i nie wiedziałem co robić, czy zostać, czy wracać do domu?. To było ogromne zaskoczenie. Przykro nam było patrzeć jak na czas remontu szkoły dzieci musiały chodzić z nauczycielami na lekcje do wynajętych lokali. Chodziły m.in. do budynku obok dzisiejszej stacji benzynowej. Szkoła musiała się zorganizować. Zajęcia musiały się odbywać.
Wszystkim nauczycielom wówczas chciało się robić coś poza lekcjami, dlatego, że gdybyśmy tego nie zrobili, to ta szkoła by nie funkcjonowała normalnie.
Budynek Domu Kultury był zarządzany przez sołtysa. Sala, w której jesteśmy, była wynajmowana na wesela. Często przychodziliśmy na zajęcia wf-u a panie już rozkładały placki. Była zima, deszcz, to musiałem coś wymyślić, żeby dzieci nie zarządzały lekcją, tylko nauczyciel. Pomysły były. Dzieci były fajne. Ważne w wychowaniu, zarządzaniu jest to, żeby najpierw dać od siebie, a potem żądać od drugiego człowieka. Jeżeli druga strona to zauważy, to ta współpraca idzie do przodu.
Bardzo mile wspominam wycieczki szkolne do Trójmiasta. Dużo jest wspomnień miłych. Ja uważam że ta młodzież, gdy uczyłem w szkole była inną niż ta dzisiaj, można się było z nią dogadać, bo był kontakt bezpośredni. Dziś jest przez emaila, esemesa, telefon komórkowy. One są potrzebne do życia ale nie są niezbędne.
Wracając do wychowania fizycznego, którego tu uczyłem, jest to rzecz bazowa, bo bez dobrego zdrowia, sportu, rekreacji nie jesteśmy w stanie normalnie funkcjonować, bo jesteśmy tak zbudowani. Teraz zajmuję się zdrowiem człowieka, zwracam uwagę każdemu z kim tylko się spotykam. Dotyczy to pacjenta i jego rodziny. Jestem człowiekiem otwartym i oprócz tego co robię, staram się dużo mówić do pacjenta. Mam kłopoty z gardłem, ze strunami głosowymi, co spowodowała praca tu w takich warunkach. Ta dbałość o zdrowie, przekazywanie dobrej wiedzy i dobrego przykładu jak należy żyć, żeby dobrze żyć, powinno być zadaniem nie tylko rodziców ale też szkoły. Nie można przerzucać tej odpowiedzialności jeden na drugiego, co mnie bardzo martwi, bo teraz jest dużo rodziców roszczeniowych, żąda wiele od nauczycieli. Byłem w tym zawodzie i widzę jak to się zmienia. To ma być tak, jak dawniej, współpraca między rodzicem a szkołą, szkołą a rodzicem, żeby sobie wzajemnie nie odbijali piłeczki. To jest bardzo istotne. Moja obecna praca wymaga ciszy, spokoju.
Kiedyś zapytała mnie koleżanka czy pojechałbym na obóz harcerski do Jantaru, gdzie jeździ Hufiec ZHP Wieliczka. Chętnie pojechałbym gdybym miał takie narzędzia wychowawcze jak dawniej, czyli współpraca rodziców. Teraz trudno jest nauczycielowi podejść do ucznia w taki sposób jak dawniej. Powiem co mnie najbardziej boli jako człowieka. Pan Jerzy pamięta, że w stosunku do tych warunków jakie tu były w szkole osiągniecia sportowe były bardzo duże. Jest ludzkim odruchem poklepanie po ramieniu, przytulenie ucznia jak ma jakiś sukces. Jest to normalny odruch ludzki. Teraz nam tego robić nie wolno. To boli, bo jest sztuczne. My ludzie powinniśmy okazywać swoje uczucia, bo to jest zdrowe podejście do drugiego człowieka."
Matylda Kaczor z domu Jania: „Jestem rodowitą koźmiczanką. Nie mieszkam w Koźmicach ale bardzo chętnie tu przyjeżdżam i bardzo dziękuje za zaproszenie. Proszę Państwa ja skończyłam ośmioklasową Szkołę Podstawową w Koźmicach Wielkich dosyć dawno - w 1967 r. Widzę tu moje koleżeństwo z klasy: Jurka, Marysię, Grażynkę, bardzo wam dziękuję że przyszliście na to spotkanie. Naszą wychowawczynią od klasy pierwszej była Helena Poznańska, a w klasie ósmej kierownik, Klemens Surówka, który uczył matematyki. - bardzo dobry nauczyciel. Mieliśmy przez pewien okres czasu zastępstwo z matematyki z kimś innym. Inaczej ten nauczyciel do nas podchodził i nie potrafił przekazać wiedzy, ani tej kultury bycia. To się wspomina i przenosi. Wspominam Pana Surówką, jego żonę Annę, która nas uczyła historii. Były to czasy, kiedy nauczana historia była inną od faktycznej. Pani Surówka organizowała nam dodatkowe lekcje z historii, czasami w ogrodzie. Przekazywała nam tą inną historię. Dla mnie te spotkania były ciekawe i ja na nie uczęszczałam. Wspominam Pana Kazimierza Mikę, który uczył wf-u i jego żonę Jadwigę, która w ósmej klasie uczyła nas języka polskiego. Bardzo dużo nas nauczyła. Stary nauczyciel jest dobry ale młody również. Wspominam Panią Kaczor z Janowic, która nas uczyła biologii i miała swoje zasady i dobre sposoby postępowania. Fizyki i rysunku uczył nas Władysław Pirowski. Pani Józefa Rozwadowska uczyła nas prac ręcznych - to były przyjemne lekcje. Pani Wanda Sułkowska prowadziła harcerstwo. W-f mieliśmy na podwórku przed szkołą bo nie było sali gimnastycznej. Nieopodal było przedszkole, do którego też przed szkołą uczęszczałam.
Po podstawówce uczyłam się w Liceum Ekonomicznym w Wieliczce, a potem skończyłam Akademię Ekonomiczną i nie planowałam, że będę nauczycielem. Na czwartym roku studiów zrobiłam z koleżanką Studium Pedagogiczne. Wróciłam do swojej szkoły, do Liceum Ekonomicznego na posadę nauczyciela. Jestem emerytowanym nauczycielem ale jeszcze w szkole mam parę godzin. Dziś nieco inaczej się pracuje. Jest bardzo dużo dobrej, zdolnej młodzieży, która oczekuje bliższego kontaktu z nauczycielami niż to było dawniej. My nauczyciele musimy umieć do niej podejść. Dziękuje bardzo."
Jadwiga Duda zaprosiła wszystkich do wspólnego zdjęcia pod napisem „Koźmice - Koźmiczanie." Prelegentom wręczyła kalendarze na 2015 r. i „Przewodniki po Powiecie Wielickim" autorstwa Agnieszki Wolańskiej i Julian Rachwała. Zebrani wszyscy usiedli przy stole nakrytym białym obrusem. Panie z Koła Gospodyń Wiejskich położyły na nim ciasto i częstowany gości herbata i kawą.
Maria Nawrot zagrała na organach kolędy: „Gdy się Chrystus rodzi" a wszyscy ją zaśpiewali.
Michał Kaszowski zacytował przysłowie po tym co usłyszał w wypowiedziach nauczycieli i o nauczycielach... „Po pieniądze jedziemy do miasta a po rozum na wieś". Tymi słowami chciałem podsumować te wypowiedzi, myślę ze dobrze dobrane.
Ponieważ w wypowiedziach był wymieniony czas około sto lat temu przytaczam wiersz Podhoerskiej napisany we Lwowie 1900 r.:
"Tam gdzie się kończy przestrzeń, zaczyna się czas,
jest wysoki jak sosna i cichy jak mech"
i drugi wiersz napisany w tym samym okresie:
„Czas odlotu się przybliża, smutno, ciężko mojej duszy,
czas się kiedyś zawieruszy, wszędzie słychać drzewo Krzyża,
czas odlotu się przybliża".
Pani Matylda Kaczor wymieniła prof. Franciszka Surówkę, nauczyciela, który po Powstaniu Warszawskim osiedlił się w Wieliczce i uczył języka polskiego w Liceum Ekonomicznym w Wieliczce: Cytuje jego wiersz:
„Trzeba nad sobą stanąć, nad bólem i nad raną,
trzeba zacisnąć przeciw sobie pięście
i minąć nie spojrzawszy we własne nieszczęście,
i choćby przez to jeszcze bardziej żarło,
do stup je rzucić dumie i pogardzie."
Jadwiga Duda: „Wczoraj było w sali „Magistrat" spotkanie opłatkowe Klubu Przyjaciół Wieliczki, w którym uczestniczyła Anna Młynarczyk, córka ś. p. prof. Franciszka Surówki Brzegowskiego, przybyła z Tarnowa. Rozmawiałam z nią i zaprosiłam do udziału w jednym ze spotkań „Koźmice-Koźmiczanie."
Matylda Kaczor: „Pani już takie spotkanie organizowała w ramach cyklu spotkań „Wieliczka-Wieliczanie". Uczestniczyłam w nim i podzieliłam się wspomnieniem o prof. Surówce, który mnie uczył. Nasz rocznik był ostatni, który uczył. Przy maturze nie był obecny, bo był chory i w zastępstwie była jakaś Pani. To był niesamowity człowiek, skromny ale bardzo wymagający, przede wszystkim od siebie. Jeżeli będziemy od siebie wymagać, to będziemy mieć autorytet, który zdobywa się tylko pracą."
Michał Kaszowski zacytował fragmenty „Wyzwolenia" Stanisława Wyspiańskiego:
„Pochodnie weź, Pamiętaj nas, wspominaj nas.
Bądź taki jacy myśmy byli. Wyzbądź się wad,
Dziś żeśmy siłę w Tobie odkryli. Pamiętaj nas."
Kazimierz Mika: „Pamiętam, że Matylda Jania, obecnie Kaczor, była laureatką konkursu czytelniczego w Skawinie, który przygotowała żona. Sukces ucznia był sukcesem szkoły. Pamiętasz wycieczkę do Warszawy?.
Chciałem wrócić do wspaniałej wypowiedzi Pani Zofii Szlachta, którą osobiście przeżyłem, bo mówiła Pani o swojej babci, mojej starszej koleżance po fachu, nawet na tym samym stanowisku - kierownika szkoły. Ja też byłem kierownikiem w szkole w tych samych Koźmicach, a to że ona zjeżdżała z górki. Była nas czwórka młodych nauczycieli, panie Michalik, Turek, ja i pan Włodek Stawowski, co robić wieczorem? Szliśmy na sanki pod szkołę, a kierownik Surówka wyszedł i popatrzył na nas.
Te fragmenty listów przeniosły nas w cudownym sposób o sto lat wstecz. Bardzo Pani dziękuję za ich odczytanie. Jaka była atmosfera wtedy w szkolnictwie? Wtedy Polska była pod trzema zaborami, a tu w zaborze austriackim była autonomia galicyjska. To stan między niewolą a niepodległością, w zaborze austriackim Polacy mieli dużą samodzielność, rozmawiali i uczyli się w języku polskim. Polacy wymusili na zaborcy austriackim nadanie nam autonomii, a wiec dużej samodzielności w 1867 r. W tym czasie, w II poł. XIX w. w zaborze rosyjskim Polacy byli rusyfikowani i gnębieni, nawet był tam Nadwiślański Kraj, bo Polską go nie chcieli nazwać. To samo było w zaborze pruskim, gdzie byliśmy germanizowani. W Korczynie w szkole uczono dzieci w języku rosyjskim, a po drugiej stronie w Szczucinie - po polsku. Taka była różnica.
Jan Matzke: „Kiedy przed 1905 r. moja babcia jako uczennica rosyjskiego gimnazjum w Kielcach na przerwie wypowiedziała jedno zdanie po polsku otrzymała natychmiast obniżkę stopnia ze sprawowania z zagrożeniem, że jeżeli to się powtórzy to ją ze szkoły wyrzucą."
Kazimierz Mika: „Cudowna sprawa, że mnie słuchacie. Musimy sobie uświadomić w jakim położeniu były nasze tu ziemie gdy babcia Pani Zosi uczyła w naszej szkole. W Galicji była bieda, nie tu koło Krakowa gdzie był przemysł, ale w bocheńskim, limanowskim, gorlickim do wiosny nie mogli przeżyć. Na przednówku brakowało zboża. Dzięki autonomii od 1867 r. do początku XX w. ilość szkół w Galicji wzrosła o 700%, w tych samych proporcjach wzrosła liczba nauczycieli. W Wieliczce i gminie było ok. 240 nauczycieli, 52% to były kobiety a 48% mężczyźni. Stolicą Galicji był Lwow i tam była najwyższa władza oświatowa - Rada Szkolna Krajowa. W Wieliczce była Rada Szkolna Powiatowa, częściowo mianowana a częściowo społeczna, a na jej czele stał starosta i ona zatrudniała nauczycieli do podlegających jej szkół w powiecie wielickim. Ta Rada miała duże uprawnienia, że decydowała nie tylko o statusie zawodowym ale też o sprawach prywatnych, m in. wyrażała zgodę na małżeństwo nauczyciela. Sieć szkolna była bardzo bogata, na wsi były szkoły jedno i dwuklasowe. Były trzy etapy nauczania, a każdy trwał dwa lata, stąd do takiej szkoły chodziło się 6 lat. Babcia Pani Zosi była kierowniczką szkoły dwuklasowej w Koźmicach Wielkich. Oprócz Koźmic takie szkoły dwuklasowe były w Raciborsku, Krzyszkowicach, Grabiu, a szkoły jednoklasowe były w: Byszycach, Pawlikowicach, Mietniowie, Podstolicach. Zaborca dobrze wiedział co czyni, dał nam samorządność ale podatki brał Utrzymać tak olbrzymi dwór w Wiedniu, armię na terenie od Adriatyku po Wisłę, Lwów - trzeba było dużo pieniędzy. Dał autonomię - szkoły utrzymywały gminy bez subwencji od cesarza. Chcecie mieć szkoły to się złóżcie. Oprócz podatków był tzw. dodatek do podatku na oświatę, który wynosił do 1,5 raza tyle co podatek. I ludzie płacili jeżeli chcieli mieć szkołę. Szkoła w Koźmicach został wybudowana w 1910 r. - budynek jej został rozebrany w 1964 r., bo gdy tu przyszedłem uczyć to gruzy usuwano ze starej szkoły. Chcę powiedzieć, że ten wspaniały rozwój szkół (chociaż biednych) w dobie autonomii były podstawą do oświaty w II Rzeczypospolitej, między wojnami. Tu było dużo dzieci i dzięki temu w latach 20.tych XX w wybudowano nowy gmach, który jest do dziś. Z kolei w latach 90-tych na jej bazie powstała nowa duża szkoła gimnazjum, do czego przyczynił się obecny tu ówczesny burmistrz miasta i gminy Wieliczka Józef Duda.
Pani babcia pisała ciężko było być kobieta, bo chciała coś robić i dziś miałaby pole do popisu w tej nowej szkole, bo kobiety nie są dyskryminowane, są dyrektorami szkół. Muszę powiedzieć, że wówczas była nieprzeciętną kobietą chociażby dlatego, że została kierownikiem szkoły w trudnych dniach wybuchu I wojny światowej, że wtedy szkołą zarządzała."
Jadwiga Duda: „Serdecznie dziękuje Panu Mice za ten szerszy kontekst oświaty sprzed stu lat. Na terenie Wieliczki i okolicy od 1898 - 1902 r. działało Towarzystwo Ludoznawcze, które założył Ludwik Młynek z Sierczy oraz Towarzystwo Szkoły Ludowej, do którego należał Wojciech Ozga z Sierczy, nauczyciel w tutejszej szkole. Poszukuję jego rodziny. Te towarzystwa wspierały rozwój polskiej oświaty.
Maria Nawrot grając na organach zaśpiewała kolędy: „W Betlejem" „Już słychać z wawelskiej katedry". Przy jej akompaniamencie zaśpiewano kolędy: „A wczora z wieczora", „Do szopy hej pasterze", „Przybieżeli do Betlejem".
Wspólnie trzymając się za ręce zaśpiewano „Barkę".
Jadwiga Duda zaprosiła zebranych na 206 spotkanie z cyklu „Wieliczka-Wieliczanie" w dniu 28. 01. (środa) o godz. 16.-ej w sali „Magistrat" pt. „W 70.ta rocznicę zakończenia II wojny światowej w Wieliczce i okolicy (1945-2015) - pamiętamy!" Jednym z prelegentów będzie Andrzej Pasula z Koźmic, który wygłosi prelekcję pt. „Koniec II wojny światowej w Koźmicach" oraz Jerzy Pilikowski, nasz nauczyciel, który przedstawi swój pogląd na temat „Jak uczyć historii o 1945 r." Wręczyła Panu Sołtysowi zaproszenie i afisz na to spotkanie oraz zeszyt 149 „Biblioteczki Wielickiej" pt. „204 spotkanie z cyklu „Wieliczka-Wieliczanie" „Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze Oddział Miejski im. Franka Kasprzyckiego w Wieliczce - 60 lat działalności (1954-2014)", w którym jest także biogram śp. Tadeusza Piotrowskiego, żołnierza Armii Krajowej i prezesa Koła Wieliczka Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Zapraszam do pożyczenia tego zeszytu z biblioteki gminnej w Koźmicach i przeczytania go. Wspomniała o wydaniu przez Stowarzyszenie Inicjatyw Społecznych ISPINA trzeciego tomu książki Bożeny i Adama Ruta „Koziarów da się lubić - dobczyckie opowieści", która jest zbiorem wspomnień ponad 60-ciu mieszkańców Dobczyc. Wydania dokonano z pomocą funduszy Unii Europejskiej w ramach osi 4 - LEADER.
Zapraszam także na 12 spotkanie „Koźmice-Koźmiczanie" w dniu 1 lutego o godz. 16-ej i proszę o pomoc w dotarciu do nauczycieli, ich rodzin, o kontakt z absolwentami naszej szkoły chętnych podzielić się swoimi wspomnieniami.
Stanisław Dziedzic jeszcze raz zachęcił zebranych do udziału tu w tej sali w występie grupy teatralnej z Koźmic Małych w dniu 24. 01. b.r. i w 206 spotkaniu z cyklu „Wieliczka-Wieliczanie" przedstawiając jego głównych prelegentów dr Macieja Korkucia naczelnika Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie i dr Piotra Sadowskiego, geografa z Pcimia, wiceprezesa Polskiego Towarzystwa Historycznego w Myślenicach.
W wyniku spotkania pozyskałam od Pani Zofii Szlachty w formie skanu fotografię jej babci oraz od Pana Kazimierza Wieczorka zdjęcie o I Komunii Świętej, na którym wraz z księdzem Adamem Bielą (ustaliłam w oparciu o „Kronikę Szkoły") jest 23 uczennic i uczniów z Koźmic. Serdecznie dziękuję.
Na wielickim cmentarzu w kwaterze XI, w rzędzie 6 znajduje się grób 21, w którym została pochowana Stanisława Figlewska. Na tablicy nagrobnej czytamy: ŚP. JAN FIGLEWSKI URZĘDNIK W WIELICZCE UR. 1881 ZM. 3.I. 1939 SPOKÓJ JEGO DUSZY, Z KUCHARSKICH STANIS�?AWA FIGLEWSKA NAUCZYCIELKA 1888 1959, (ich zięć) INŻ BOLES�?AW SZLACHTA (1908 - 1978) (jego żona Stanisława Krystyna, ur. w 1913 r. nie wymieniona na tablicy - rodzice Pani Zofii). Obok znajduje się grób koleżanki Pani Stanisławy Figlewskiej - Stefanii Czeżowskiej, żony majora inż. zmarłej 21. I. 1945 r. z napisem „Najdroższej żonie i mateczce mąż, córka i synowie." Pani Zofia pamięta, że po Powstaniu Warszawskim Pani Czeżowska osiadła w Wieliczce. W Warszawie mieszka jej córka Barbara lat. 90.
Opracowała Jadwiga Duda
Dziękuję Pani Zofii Szlachcie za korektę polonistyczną niniejszego tekstu.