Ksiądz Kanonik Franciszek Sitko (1889-1955)
Ksiądz Franciszek Sitko był bratem mojej prababci Marianny Rzepa. Urodził się 13 marca 1889 r. w miejscowości Bugaj (powiat wielicki) - obecnie Koźmice Wielkie. Pochodził z rolniczej rodziny (ojciec Klemens był rolnikiem). W rodzinie Klemensa Sitko było 9 dzieci. Najmłodszy syn Jan zmarł w wieku 5 lat, a więc najmłodszym z żyjących dzieci był Franciszek . Jeden z braci- Józef zginął w czasie I Wojny Światowej w bitwie pod Rathaus koło Jiczyna w Czechach - 6 stycznia 1916 roku, służąc w armii austriackiej. Józef to tragiczna postać. Został podobno posądzony o kradzież kury. Przyłapany na gorącym uczynku, został osądzony i osadzony w więzieniu w Wiśniczu. Było to więzienie o zaostrzonym rygorze. Rodzina odsunęła się od niego, uważając, ze skoro dopuścił się przestępstwa, to musi to odpokutować. Wybuchła wojna. Józek wraz z innymi więźniami został wcielony do wojska . Więźniowie stanowili pierwszą linię frontu, jako tak zwane „mięso armatnie". I tak pewnie zginął Józek. W tym czasie podobno - jak opowiadała mi ciocia Pirowska- matka Józka miała straszny sen: Przyszedł Józek blady, wymizerowany , wszedł do izby, oparł się o piec i zapytał- Czemu żeście mnie opuścili... Tak, to były straszne czasy. Rodzina była bardzo biedna. Z opowiadań mojej cioci Janiny Pirowskiej z Bugaja - wnuczki siostry księdza Franciszka - Marianny, wiem, że rodzina była tak biedna, że mleko, które dawała krowa nie było dla dzieci, tylko karmiono nim świnię, żeby ją sprzedać, a pieniądze przeznaczyć na różne opłaty. Rodzina żywiła się tym, co urosło na polu: ziemniakami z żurem, kaszą, kapustą. Najgorzej było na przednówku, gdy zapasy się skończyły. Franciszek był dzieckiem spokojnym, rozmodlonym. Podobno zwrócił na niego uwagę ksiądz z parafii w Wieliczce. Uczęszczał do szkoły podstawowej (prawdopodobnie był to jedyny członek rodziny, który zaczął się uczyć) w Wieliczce, a następnie do Gimnazjum św. Anny w Krakowie.
Dnia 12 września 1910 r. został przyjęty na Wydział Teologii Uniwersytetu Jagiellońskiego i studiował do 1914 r. W okresie studiów wspierał go finansowo szwagier Walenty Rzepa, mąż mojej prababci. Święcenia kapłańskie przyjął 29 czerwca 1914 r. z rąk biskupa Adama Sapiehy (wcześniej otrzymał: tonsurę - 31 grudnia 1911 r., cztery święcenia niższe - 22 grudnia 1912 r., subdiakonat - 20 grudnia 1913 r., diakonat - 11 kwietnia 1914 r.). W tym samym dniu miał też święcenia ks. Franciszek Kapusta.
Z opowiadań cioci Pirowskiej wiem, że ucząc się w Gimnazjum, udzielał korepetycji w bogatych domach, aby zarobić pieniądze na naukę. Jedna z uczennic zakochała się w nim i pisała płomienne listy, które przychodziły na adres mojego pradziadka Walentego Rzepy na Bugaju. W tych listach pisała, że nie przeszkadza jej to, że on jest biedny, bo ma bogatą rodzinę i ta rodzina pomoże im. Pradziadek te listy palił i dopiero w 1914 r. kiedy Franciszek Sitko otrzymał święcenia kapłańskie, powiedział mu o wszystkim i przeprosił go. Franciszek na to mu powiedział: „Waluś dobrze zrobiłeś. Mogło być różnie, a jestem bardzo szczęśliwy."
Pierwszą placówką duszpasterską ks. Sitko była posada wikariusza w Biskupicach (od IX 1914 r. do IX 1915 r.). Następnie pracował w Trzebini (IX 1915-VIII 1917). Pewnego razu, szukając wiadomości o ks. Franciszku Sitko, natknęłam się w Internecie na opowiadanie pana, który był szwagrem kościelnego z Zawoi. Ten szwagier przeżył w Zawoi czterech proboszczów i jednym z nich był Franciszek Sitko. Jest to opowiadanie pisane piękną gwarą góralska. Opisany jest tam czas, gdy ks. Sitko był wikarym w Trzebini. Ponieważ był to czas I Wojny Światowej, pisze o tej biedzie w Trzebini, gdzie czekali na przyjazd siostry drugiego księdza, która przywoziła im jedzenie z własnego domu.
Następnie ks. Franciszek Sitko przez 3 lata pracował w Rabce (VIII 1917-VIII 1920). W sierpniu 1920 r. został kapelanem 67 Pułku Piechoty Wojska Polskiego. W październiku 1921 r. objął funkcję kapelana garnizonu Rawicz. Od listopada 1921 r. - w garnizonie Września i Konin. W maju 1925 r. powierzono mu zadania kapelana i proboszcza w Ostrowie Poznańskim. Kolejną placówką, w której posługuje dla żołnierzy był Kalisz - tu zostaje proboszczem wojskowym. Po trzech miesiącach mianowano go we wrześniu 1926 r. proboszczem w Korpusie Kadetów Nr 3 w Rawiczu (funkcję tą pełnił do 15 XII 1929 r.).
Po odejściu z duchowieństwa wojskowego w stopniu kapelana (kapitana) ze starszeństwem ,z dnia 1 VI 1919 r.) wrócił do swojej macierzystej diecezji i objął jako administrator parafię w Jaworznie (od 15 XII 1929 do maja 1930 r.). Po roku abp S. Sapieha mianował go proboszczem. W Jaworznie był stary kościół zlokalizowany na szkodach górniczych, który zagrażał bezpieczeństwu wiernych. Trzeba było budować nową świątynię obok i tego trudu podjął się ks. Franciszek. Z parafii w Jaworznie otrzymałam artykuł, z którego dowiedziałam się, że ten kościół skończono budować dopiero w 1977 r. Wiem z rodzinnych opowiadań, że do parafii należało duże gospodarstwo, które trzeba było obrobić, a to nie było łatwe. Jak wyglądało życie na tej parafii można wnioskować z listu jaki ks. Franciszek napisał do mojego ś. p. taty Andrzeja Surówki. Dziadkowie z Koźmic pomagali mu do tego stopnia, że on przysyłał konia i stąd zabierał siano i prosiaki. Więc proszę sobie wyobrazić podróż koniem, który ciągnął wóz z sianem z Koźmic do Jaworzna. Jaworzno w okresie miedzy wojennym zaczęło się zasiedlać. Organizowano tu wiele wystaw i imprez towarzyszących. On jako proboszcz był zapraszany na ich otwarcie - nie lubił tego, a przecież nie wypadało odmówić. On nie lubił takiego życia- to go męczyło, on lubił spokój - a zdrowie też miał nie najlepsze, serce mu nie domagało. W Jaworznie spędził 16 lat (V 1930-VI 1946). Marzył o jakiejś małej spokojnej parafii. W rodzinie mojej mówiono, ze w tym czasie proponowano mu w Krakowskiej Kurii sakrę biskupią, ale odmówił. W 1946 r. porozumiał się z kolegą- księdzem pracującym w Zawoi, że zamienią się parafiami .Oczywiście konieczna tu była zgoda Kurii Metropolitalnej w Krakowie. Trochę to trwało, z tym, że najpierw przez rok od 1946 do 1947 administrował parafią w Kętach a następnie od 1 IX 1947 r. do śmierci był administratorem parafii w Zawoi. Zawoja była bardzo biedną parafią i parafianie też biedni. Na plebanii też było bardzo skromnie. Gospodyni księdza Franciszka, posunięta w latach, podpierająca się laską kobieta, była bardzo zaradna i pilnowała, żeby nic się w gospodarstwie nie zmarnowało. Gdy były większe uroczystości kościelne np. bierzmowanie lub odpust i do parafii zjeżdżało wiele zaproszonych gości, to w przygotowaniach poczęstunku pomagały moje ciocie, które z Koźmic jeździły do Zawoi. I tak w 1953 roku byłam w Zawoi z moją ciocią z okazji bierzmowania i widziałam tę parafię oczami 9 - letniego dziecka... Przy kościele był duży ogród, przez który przepływała rzeka. Naprzeciwko domu była studnia na korbę. Plebanię stanowił stary, drewniany dom z sienią i przylegającymi doń mieszkaniami z prawej i lewej strony. Na plac przykościelny schodziło się po schodkach. Powtórnie w Zawoi byłam dopiero w 2004 r. Zobaczyłam, że wszystko jest inaczej. Nie ma starej plebanii, ogrodu, rzeka już nie przepływa przez jego środek. Jest nowy budynek plebanii, usytuowany w innym miejscu.
Ksiądz Franciszek żył bardzo skromnie, nie miał pieniędzy. Pomagał ludziom. Dzieci chrzcił, udzielał ślubów, odprawiał Msze św. pogrzebowe i prowadził pogrzeby bez opłat. Dla ludzi starszych, samotnych założył dom opieki. Majątku żadnego nie posiadał. Pieniądze pożyczał od kolegów-księży z bogatszych parafii, bo kościół był stary, trzeba było go naprawiać. Jedna z moich kuzynek była tam parę lat temu na wczasach w Zawoi i dowiedziała się, że ludzie dobrze go wspominają do tej pory - pamiętają o Nim.
Ksiądz Franciszek Sitko zmarł nagle 22 IX 1955 r. po 8 latach duszpasterzowania w Zawoi. Jeszcze tydzień wcześniej był w Koźmicach na ślubie mojej cioci Heleny Wąsikowej - wnuczki swojej siostry Marianny Rzepa. Trzy dni potem zmarł w nocy na zawał serca. Rano do kościoła przyszli ludzie - a tu kościół zamknięty. Poszli na plebanię. Gospodyni miała kategoryczny zakaz wstępu do pokoju księdza. Trzeba było iść po kościelnego. Kościelny przyszedł i okazało się że ksiądz Franciszek Sitko nie żyje. Pochowano go na starym cmentarzu w Zawoi przy drodze. (w Zawoi jest też drugi, nowy cmentarz). W rodzinie mówiono, iż ks. Franciszek nieraz mówił, ze po śmierci chciałby być pochowany na cmentarzu w Gorzkowie, obok ukochanej siostry Marianny i Jej męża Walentego Rzepy. Rodzina chciała wypełnić to jego życzenie, lecz parafianie nawet nie chcieli o tym słuchać i postraszyli ich widłami!.. Wdzięczni parafianie uczcili Jego pamięć marmurową tablicą umieszczoną w bocznej ścianie prezbiterium kościoła. Choć minęło już ponad pół wieku od Jego śmierci, pamięć o Nim jest tam nadal żywa.
Gospodynią- o której już wcześniej wspominałam- na plebanii księdza Franciszka, była Pani Bronia- 80-letnia kobieta, gospodarna , schorowana, ale przy tym bardzo pyskata i uparta. Koledzy ks. Franciszka mówili do niego: „Po co ci taka baba, zmień gospodynię.", a ks. Franciszek na to: „Teraz mam ją wyrzucić jak jest chora, gdy 20 lat była przy mnie. Nie." Był wspaniałym człowiekiem. Rodzina dobrze go wspomina do tej pory. Dziękuję."
Helena Symaczek: „W swoim archiwum domowym znalazłam list i testament księdza Franciszka Sitko. Mogę przeczytać. List był wysłany do moich rodziców z okazji chrztu mojego brata Andrzeja Surówki w 1950 r. Ksiądz nie przyjechał na ten chrzest, a dlaczego? Czytamy w liście: „Na chrzest przyjechać nie mogę, chociaż bardzo bym chciał. U mnie jest tak, że kiedy ja wyjeżdżam, robi się w parafii bałagan. Ksiądz wikariusz wyjeżdża codziennie na religię do szkół. Ja zaś uczę na miejscu osiem oddziałów. Po szkole załatwiam chorych. Jeżeli wikariuszy nie ma, załatwiam kancelarię, do której zgłaszają się ludzie z bardzo daleka. W dodatku kończę już 62 rok życia, a zatem czuję się już trochę ociężały. Jeszcze muszę jechać do księdza dziekana. Ten bałagan w takim układzie trwałby w parafii 2 dni, w poniedziałek i wtorek. Trudno z tym się pogodzić, bo mogłaby to być obraza boska."
Oto „Testament księdza Franciszka Sitko". Pierwsza część testamentu dotyczy jego gospodyni. Chodziło o to, że gdyby on zmarł, żeby dostała to, co jest jej, co sobie wypracowała , służąc na plebanii przez 20 lat.
„Urząd Parafialny Zawoja. Mój testament". Na wypadek mojej śmierci, kiedy ziemi oddam ciało a Bogu duszę zanim przystąpi się do rozporządzenia majątkiem jaki posiadam, oświadczam przede wszystkim, że jestem kapłanem katolickim i jako taki uznaję, i zawsze uznawałem, że jedynie nasza święta wiara katolicka jest prawdziwa. Jako wierny syn Kościoła Katolickiego i jego kapłan dziękuję z całego serca Panu Jezusowi i Jego Matce Najświętszej za łaskę powołania kapłańskiego i za opiekę jakiej od nich doznałem. Również wdzięczny jestem moim rodzicom i wychowawcom za dobro, jakie od nich doznałem, a przyjaciołom i życzliwym znajomym za ich dobre dla mnie serce. Świadom moich słabości ludzkich przepraszam Pana Boga i tych nad którymi pracowałem za moje niedociągnięcia moralne lub może nawet i zgorszenie, które pochodziły z moich słabości. Rozporządzając... moim majątkiem jaki posiadam i ewentualną gotówką , oświadczam najsamprzód dla uniknięcia wszelkich niejasności, że wśród moich rzeczy ruchomych jakie posiadam na plebanii jako swoją własność, następujące rzeczy ruchome są własnością mojej długoletniej gospodyni Bronisławy Piniarskiej z powiatu Września w poznańskim, które to rzeczy Bronisława Piniarska nabyła dla siebie w czasie dwudziestoletniej służby u mnie, a mianowicie: jedna krowa czerwona wieku ok 8 lat, 30 kur wyrosłych i 2 koguty i 10 kokoszek, dwie szafy-jedna wielka na ubranie i bieliznę, jedna mniejsza na ubranie z drzewa brzostowego czyli wiązu, jeden średni stół, nogi rozbierane z drzewa brzostowego, którym się posługiwałem najwięcej, jedna umywalnia z drzewa brzostowego z lustrem i płyta marmurową, jeden kredens mniejszy z drzewa brzostowego, jedno łóżko z drzewa brzostowego z dnem i materacami, jeden stolik nocny z drewna brzostowego, wszystkie pościele jak i prześcieradła, poduszki, pierzyny, kołdry, koce, nakrycia stołów i leżanki, nakrycia wierzchnie łóżek, z wyjątkiem jednej poduszki, jednej pierzyny, oraz jednej poduszeczki, dwóch powłok na łóżko i dwóch powłok na pierzyny i poduszki, które są moją własnością wyłączną.
Rozporządzając zaś moją własnością ruchomą, czy to w rzeczach, czy ewentualnie w gotówce przeznaczam ze swej strony: Antoniemu Tatarze, mężowi mojej siostrzenicy Anny Rzepa z Bugaja Koźmice Wielkie, jedno futro, duże wyjazdowe (było to futro, w którym on chodził). Księdzu dziekanowi Makowskiemu naszej Archidiecezji całą skromną bibliotekę. Wspomnianej powyżej Bronisławie Piniarskiej, mojej gospodyni, palto ciemne i małe krótkie futerko podszyte skórkami kocimi. Resztę zaś mojej nieruchomości, ewentualnie i gotówki, której zwykle nie posiadam, przeznaczam na własność rzymskokatolickiego kościoła w Zawoi z tym zastrzeżeniem, że kościół rzymskokatolicki w Zawoi pokryje koszta mojego skromnego pogrzebu i postara się o odprawienie za moją duszę trzech serii mszy świętych gregoriańskich w czasie możliwie najbliższym po śmierci.
Uniwersalnym spadkobiercą moim czynię wspomnianego powyżej Antoniego Tatarę, gospodarza z Bugaja- Koźmice Wielkie. Wykonawcą zaś niniejszego testamentu czynię księdza dziekana Makowskiego i jemu daję moc rozstrzygania bezapelacyjnego wszystkich wątpliwości jakie by z niniejszego testamentu powstać mogły. Testament powyższy sporządzam w pełnej świadomości na dowód czego kładę mój własnoręczny podpis." Ks. Franciszka Sitko napisał testament w 1948 r. Zmarł w 1955 r. mając 65 lat."
F. Sitko w Koźmicach jako gimnazjalista
ks. F. Sitko wśród rodziny
ks Sitko kanonik
w gronie kapłanów
na pokazie gołębi w 1938 r.
grób ks. Sitko, nad nim p. Helena Szymaczek z synem i synami siostry Marii Konopki.
kościól pw. sw. Klemensa w Zawoi
fotografia ks. Sitko w zakrystii koscioła w Zawoi
ołtarz główny
tablica upamiętniająca ks. Sitko
Opracowanie: Helena Szymaczek- prawnuczka siostry księdza Franciszka Sitko.