Wieczornica Patriotyczna i 18 spotkanie „Koźmice-Koźmiczanie" w dniu 11. 11. 2015 r
11 listopada (środa) 2015 r. o godz. 15.00-ej w Koźmicach Wielkich w sali widowiskowej Domu Ludowego rozpoczęła się Wieczornica Patriotyczna zorganizowana w 97 rocznicę odzyskania przez Polskę Niepodległości (1918 - 2015) i 18 spotkanie z cyklu „Koźmice-Koźmiczanie".
11 listopada b.r. minęło 97 lat od odzyskania przez Polskę Niepodległości (1918-2015) i z tej okazji zebrali się Koźmiczanie aby razem świętować i cieszyć się z faktu odzyskania przez Polaków państwa po 123 latach niewoli (1772-1918), panowania nad nami Austrii, Prus i Rosji.
Wieczornicę Patriotyczną i 18 spotkanie „Koźmice-Koźmiczanie" prowadziła Jadwiga Duda, prezes Stowarzyszenia „Klub Przyjaciół Wieliczki", Koźmiczanin roku 2013, która przygotowała program uroczystości - zaprosiła Szkołę Podstawową w Koźmicach Wielkich do zaprezentowania okolicznościowego programu artystycznego i prelegentów do wygłoszenia prelekcji.
Powitała zebranych i poinformowała, że przebieg Święta Niepodległości jest nagrywany na dyktafon, fotografowany przez Jerzego Cholewę i prowadzącą. Nagranie jest podstawą do opracowania niniejszej relacji.
Z programem artystycznym pt. „Moja Ojczyzna" wystąpili uczniowie Szkoły Podstawowej im. Obrońców Westerplatte w Koźmicach Wielkich Michał Anioł, Marcin Batko, Emilia Czaja, Katarzyna Czop, Zuzanna Czop, Bartosz Filipów, Damian Gibała, Zuzanna Hoffman, Filip Jania, Bartosz Jaśkowiec, Emilia Kowal, Jakub Kurowski, Magdalena Kwiatkowska, Paweł Paryła, Gabriela Romaniec, Gabriela Róg, Aleksander Ryznar, Kamila Tomana, Patrycja Wieczorek, Przemysław Wrześniak pod kierunkiem nauczycielek: Urszuli Gołębiowskiej i Dagmary Rozwadowskiej. Występ rozpoczęto od wprowadzenia sztandaru szkoły, odśpiewania hymnu narodowego „Jeszcze Polska nie zginęła" i pieśni „Rota". Sztandarowym był: Tomasz Kurowski a asystę tworzyły: Nikola Chlebda i Joanna Stanek. Dekorację estrady stanowił napis (na niebieskim tle): 11 LISTOPADA ŚWIĘTO NIEPODLEGLOŚCI, któremu towarzyszyły biało-czerwony kotylion i złote słonko. Przygotowała ją szkoła.
Na program złożyły się: komentarz historyczny, wiersze patriotyczne przeplatane piosenkami: „Wojenko, wojenko", „Rozkwitały pąki białych róż" - solo wykonała Kamila Tomana, „Legiony", „Tu wszędzie jest moja Ojczyzna", które wraz z uczniami śpiewała cała sala. Akompaniowali na harmonii- Adam Grabek, na organach -Wojciech Grochal. Wyprowadzono sztandar szkoły.
Na zakończenie wystąpiła Amelka Róg z piosenką pt. „Mówisz mi", której przygrywał dziadek, Wojciech Grochal.
Publiczność artystów nagrodziła gromkimi brawami a przewodnicząca Rady
Rodziców
w koźmickiej szkole podstawowej - Dorota
Rachwał, z pomocą siostry Ani - słodyczami.
Jadwiga Duda podziękowała uczniom,
nauczycielkom za przygotowanie
i przedstawienie programu mieszkańcom, a szczególnie Pani Danucie Kaperek,
dyrektor szkoły za współpracę. Zaprezentowała zebranym zeszyt 159 „Biblioteczki Wielickiej" pt. „215
spotkanie z cyklu „Wieliczka-Wieliczanie" pt. „185 lat Reprezentacyjnej Orkiestry Dęta Kopalni Soli
„Wieliczka" (1830-2015)". Dwa egzemplarze zeszytu przekazała na ręce Pań do biblioteki szkolnej. Zaprosiła szkołę i uczestników spotkania - prezentując afisz - na kolejne 216 spotkanie z cyklu
„Wieliczka-Wieliczanie" w dniu 25.11. b.r. (środa) o godz. 16.00-tej w sali
„Magistrat" pt. „Spółdzielczość bankowa na Ziemi Wielickiej - 90 lat
Małopolskiego Banku Spółdzielczego (1925 - 2015)". Nauczycielkom ofiarowała
„Śpiewnik pieśni patriotycznej" wydany przez Małopolskie Centrum Edukacji „MEC"
(Kraków 2007), w którym obok tekstów piosenek zamieszczono nuty co ułatwi naukę śpiewu z uczniami.
Przedstawiła gościa - prelegenta Ojca Jacka Biegajło, proboszcza Parafii p.w. św. Franciszka z Asyżu, gwardiana Zakonu Braci Mniejszych, zwanych Franciszkanami w Wieliczce. Na ekranie wyświetlono figurę św. Klemensa z kościoła p.w. św. Klemensa w Wieliczce przypominając, że 23 listopada obchodzimy jego wspomnienie i odpust w wielickiej Parafii pw. św. Klemensa. Przypomniała kim był św. Klemens - papieżem i męczennikiem, który żył w I wieku po Chrystusie. Chociaż Rzymian z urodzenia, jak dowiadujemy się z jego „Listu do Koryntian" był z pochodzenia Żydem. Nawrócenie zawdzięczał apostołom: św. Piotrowi i św. Pawłowi. Towarzyszył św. Pawłowi w pielgrzymce do Rzymu. Sakrę biskupią otrzymał z rąk św. Piotra. Ok. 88 r. został papieżem, trzecim po św. Piotrze i pełnił ten urząd do 97 lub 101 r. Gdy w gminie chrześcijańskiej w Koryncie wynikły spory - on je rozwiązywał. Został usunięty z Rzymu i więziony w kamieniołomach, gdzie wśród ok. 2000 chrześcijan-skazańców głosił naukę Chrystusową za co przez cesarza został skazany na śmierć i wrzucony do Morza Czarnego z kotwicą u szyi. W 868 r. św. Cyryl w czasie pobytu w tamtych stronach miał odnaleźć relikwie św. Klemensa I i przywieźć je do Rzymu, gdzie zostały przyjęte z najwyższymi honorami przez papieża Hadriana II i złożone w bazylice S. Clemente. Św. Klemens jest patronem narodów słowiańskich, a także dzieci, górników, kamieniarzy, kapeluszników i marynarzy.
Poprosiła zebranych aby powstali i przez wstawiennictwo świętych: Franciszka z Asyżu, św. Klemensa wspólnie pod kierunkiem o. Jacka pomodlili się o spokój dusz tych, którzy w walce o wolną Ojczyznę w czasie I wojny światowej (1914-1918) oddali życie. Na terenie Polski południowej jest 401 cmentarzy, które kryją zwłoki ponad 75.000 ludzi, którzy zginęli w czasie działań wojennych I wojny światowej. Największy taki cmentarz, na którym pochowani są wieliczanie, to �?owczówek k. Tarnowa, gdzie w Boże Narodzenie 1914 r. został rozbity pluton wielicki. W tej bitwie został ciężko ranny m.in. Bolesław Szpunar (spoczywa na cmentarzu w Tarnowie), którego upamiętniono ulicą w Wieliczce. Ojczyzna to „Pamięć i groby" - 1 listopada odwiedziliśmy groby, m.in. tych mężczyzn z Koźmic, naszych dziadów i pradziadów, którzy w I wojnie walczyli, przeżyli, spoczywają na cmentarzach w Wieliczce, Gorzkowie.
O. Jacek: „W intencji ofiar I wojny światowej, tych co wojnę przeżyli, i naszej Ojczyzny aby jej losy przebiegały w pokoju módlmy się: „Ojcze nasz... Zdrowaś Mario... Wieczne odpoczywanie..."
Po modlitwie wygłosił prelekcję pt. „Święty Franciszek z Asyżu (1182-1226), Sługa Boży Brat Alojzy Kosiba (1855-1939), wiernymi naśladowcami Jezusa Chrystusa, głosicielami pokoju i dobra."
Dziękuję Pani Jadwidze Dudzie oraz Państwu, za zaproszenie oraz za to, że mogę przed Państwem wystąpić w tym wyjątkowym dla Polski dniu Święta Niepodległości.
Niepodległość jest wielkim darem. Św. Franciszek z Asyżu niósł światu (możemy chyba tak powiedzieć) niepodległość duchową. Przesłanie św. Franciszka dla świata to „Pokój i Dobro". Ta krótka dewiza, stała się ogólną zasadę postępowania wszystkich współbraci. Po dzień dzisiejszy naszym franciszkańskim zawołaniem jest „Pokój i Dobro". Gdy ktoś przychodzi do naszego klasztoru, to wita się słowami: „Pokój i Dobro", a my odpowiadamy: „Zawsze i Wszędzie".
Św. Franciszek jest postacią bardzo znaną, szanowaną i lubianą nie tylko przez katolików ale i przez wyznawców innych religii a także przez pisarzy, malarzy, rzeźbiarzy, dla których był i jest inspiracją w pracy.
Dzisiaj w Święto Niepodległości Polski mówimy, że Ojczyzna jest naszym domem, a dom powinno się szanować i kochać. Dla św. Franciszka cały świat, w którym żył, był domem. Bóg dał nam świat i o ten świat winniśmy się troszczyć i o niego dbać. Wszyscy jesteśmy mieszkańcami jednego domu - świata, w którym żyjemy poruszamy się i jesteśmy (Dz. 17, 28). Św. Jan Paweł II ogłosił św. Franciszka patronem ekologów, bo św. Franciszek odnosił się z szacunkiem do każdego stworzenia.
Jako duchowi synowie św. Franciszka z Asyżu organizujemy modlitwy za wszystkie stworzenia, za cały świat. W niektórych naszych kościołach w dzień św. Franciszka - 4 października organizowane są nabożeństwa błogosławieństwa zwierząt. Do kościoła przychodzą rodzice z dziećmi przynosząc różne zwierzęta domowe. Tak postępując, wpisujemy się w zamysł św. Franciszka, by nieść całemu światu „Pokój i Dobro" oraz miłość do wszystkich stworzeń.
Św. Franciszek wyrósł w rodzinie, w której żyło się dostatnio. Jego ojciec trudnił się handlem. Młody Franciszek w gronie rówieśników wyróżniał się w sposobie bycia i ubierania. Pewnego dnia nastąpiła zmiana w sposobie życia Franciszka. Postanawia zrzucić piękny strój, oddać go żebrakowi, a sam przyodziewa się w strój żebraka (Zakon Franciszkański nosi brązowe habity przepasane białym sznurem). W swoim testamencie napisał, że „dopóki nie odkryłem Boga widok trędowatych wydawał mi się bardzo przykry. I Pan sam wprowadził mnie między nich i okazywałem im miłosierdzie. I kiedy odchodziłem od nich, to, co wydawało mi się gorzkie, zmieniło mi się w słodycz duszy i ciała; i potem nie czekając długo, porzuciłem świat". Bycie z najbardziej pogardzanymi było tak znaczącym doświadczeniem, że Franciszek nazwał wspólnotę, którą założył Braćmi Mniejszymi. On nie chciał być majores, czyli większym, lecz minores, mniejszym. Dlatego właściwa nazwa naszego zakonu to: Zakon Braci Mniejszych (Ordo Fratrum Minorum, w skrócie O F M).
Sposób życia ojców i braci zakonnych zawarty jest w regule zakonu, która jest bardzo prosta. Zaczyna się od słów: „Reguła i życie braci mniejszych polega na zachowaniu świętej Ewangelii Pana naszego Jezusa Chrystusa...". Możemy zatem powiedzieć, że nasze życie zakonne polega na zachowywaniu Ewangelii i życiu według wskazań Chrystusa.
Św. Franciszek, dając wzór życia Ewangelią tak bardzo starał się naśladować Chrystusa, że stał się do Niego podobny nie tylko duchowo, ale i fizycznie. Jako pierwszy (pośród świętych) otrzymał stygmaty. Nauczał, że każdy może stać się narzędziem w ręku Boga i głosić światu „Pokój i Dobro". Jest taka modlitwa franciszkańska: „O Panie, uczyń z nas narzędzia Twego pokoju, abyśmy siali miłość tam, gdzie panuje nienawiść; wybaczenie, tam gdzie panuje krzywda; jedność, tam gdzie panuje zwątpienie; nadzieję, tam gdzie panuje rozpacz; światło, tam gdzie panuje mrok..." Dzisiaj światu potrzebny jest spokój, harmonia i zgoda. Św. Franciszek głosił, że pokój zaczyna się w ludzkim sercu. Gdyby w każdym ludzkim sercu był pokój, wówczas nie byłoby konfliktów i wojen. W naszych rodzinach pokój też zaczyna się od serc jej członków. Gdy serce choruje trzeba iść do lekarza. Takim lekarzem - naucza św. Franciszek - jest Chrystus. Tylko w zdrowym sercu - otwartym na potrzeby innych ludzi, rodzi się pokój i dobro. O ten pokój trzeba zabiegać. W obliczu wojen i zamachów terrorystycznych - przy odrobinie dobrej woli ten pokój może wprowadzać każdy z nas zaczynając od siebie.
Nauczanie św. Franciszka o pokoju, dobru, miłości i szacunku dotyczy wszystkich, bez względu na wyznawaną wiarę, czy status społeczny.
Tu Państwu opowiem taką historię. Przyszli do kancelarii parafialnej narzeczeni: ona - katoliczka, on - ateista. Chcieli zawrzeć związek małżeński. Za zgodą Ordynariusza, jest taka możliwość, tylko osoba niewierząca musi podpisać deklarację, że nie będzie przeszkadzała drugiej połowie wyznawania własnej religii. W czasie spisywania tzw. protokołu przedmałżeńskiego, w którym były pytania do osób niewierzących, narzeczony - ateista mówi do mnie: ""Proszę Ojca" , co było dla mnie zaskoczeniem, " „ja pochodzę z takiej rodziny: mój ojciec nie był ochrzczony i ja też nie jestem ochrzczony, ale miłość, wierność małżeńska, i szacunek dla każdego człowieka, to zasady uniwersalne, które wy Franciszkanie głosicie i mnie się to podoba."
Warto wpatrywać się w takie postacie, które dla nas są wzorem, od których możemy uczyć się dobrych i szlachetnych postaw. Bez wątpienia, taką postacią oprócz św. Franciszka z Asyżu, był Sługa Boży Brat Alojzy Kosiba, który w naszym klasztorze w Wieliczce żył 60 lat. On również głosił światu „Pokój i Dobro". Swoją postawą, skromnym, pokornym i cichym sposobem bycia, więcej wygłosił kazań niż niejeden ksiądz na ambonie.
Ostatnio ukazał się numer 10 Miesięcznika Rodzin Katolickich „NASZA ARKA" poświęcony Słudze Bożemu Bratu Alojzemu Kosibie z Wieliczki, franciszkańskiemu kwestarzowi, opiekunowi maluczkich. W niej zostały zawarte podstawowe fakty z jego życia. Podstawowym zadaniem brata Alojzego była kwesta. Jeździł po wsiach i prosił mieszkańców o produkty na utrzymanie klasztoru. Gdy przybywał do parafii, pytał wówczas proboszcza, czy może prowadzić kwestę. Nocował na plebanii, żeby rano mieć możliwość uczestnictwa we Mszy św. Nigdy nie skarżył się na trudy podróży. Rodziny, które odwiedzał były różne, w jednych była miłość i zgoda, a w innych jej nie było. Zwaśnionym rodzinom potrafił przekazać Ewangelię Chrystusa i w nich następowało pojednanie. Kwestowanie nie było obowiązkiem łatwym. Trzeba się było wiele natrudzić i znieść wiele upokorzeń, by uprosić dla współbraci jałmużnę. Kwestując po wsiach razem z nimi pracował: kosił, zboże, wiązał snopki, młócił - tak jak oni. Czasami w klasztorze nie było go kilka tygodni. Gdy odwiedzał wsie zawsze z szacunkiem i miłością odnosił się do każdego człowieka. Niektórzy go przeganiali, bili - on z łagodnością to przyjmował, modlił się za nich. W Dziekanowicach, mieszkał gospodarz, który zawsze na widok kwestarza złorzeczył jemu, zakonowi i całemu Kościołowi, na co Sługa Boży zawsze odpowiadał z cierpliwością: „a ja modlę się o nawrócenie pana." Pewnego roku zaraz po żniwach zaprószony nieopatrznie ogień strawił cały dobytek tego człowieka, także dopiero co zebrane plony. Brat Alojzy dowiedział się o tym wracając z kwesty. Zajechał wozem z darami przed zabudowania pogorzelca i zostawił tam całą jałmużnę, zawrócił i pojechał od nowa kwestować dla klasztoru. Ten bezinteresowny i wielkoduszny uczynek odmienił serce niedowiarka, który odtąd zaczął chodzić do kościoła i zawsze z wielką wdzięcznością pozdrawiał franciszkańskiego kwestarza.
To co ważne, to nasza postawa w powszednich drobiazgach naszego życia. „Pokój i Dobro" budujemy przez małe gesty dobroci w codzienności. Tak jak piękną katedrę tworzą małe cegiełki, tak również życie każdego człowieka - nasze życie - można budować z małych cegiełek: dobroci, pokoju, miłości, życzliwości... Im więcej tych cegiełek, tym barwniejsze jest nasze życie i wspanialsze stają się nasze rodziny i nasz piękny i niepodległy kraj - dom.
Brat Alojzy Kosiba w doskonały sposób naśladował św. Franciszka z Asyżu. Czekamy na jego beatyfikację. Chociaż brat Alojzy nie napisał żadnej książki, to dokumentów i świadectw o nim i jego świętym życiu jest bardzo dużo. Kandydatów na ołtarze w Kongregacji ds. beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych jest dużo. Ks. Kardynał Stanisław Dziwisz rozmawiał w tej sprawie z Ks. Kardynałem Angelo Amato - odpowiedzialnym za sprawy beatyfikacji. Dzięki protekcji Księdza Kardynała proces zostanie przyspieszony.
Do beatyfikacji potrzebny jest cud. Taki cud miał miejsce w Niemczech, który dokonał się przez wstawiennictwo Sługi Bożego Brata Alojzego.
Uzdrowiona osoba to Pani Ute Maria Fraey. Dzieciństwo spędziła w hitlerowskim laboratorium doświadczalnym i w sierocińcach. Była tam poddawana nieludzkim eksperymentom i brutalnie wykorzystywana. Ute, gdy dorosła ciężko pracowała na akord w fabryce śrub. W roku 1995 zaczęła cierpieć na silne bóle w całym ciele. Lekarz stwierdził wielki ropień w drogach moczowych, który utworzył się wokół przedmiotu wszczepionego jej w dzieciństwie. Przedmiot ten tkwił tam cały czas, widać go było na zdjęciu rentgenowskim. W roku 1999 konieczna była poważna operacja. 2 tygodnie po tej operacji Ute chodziła jeszcze o kulach, a potem nie była już w stanie chodzić i musiała się poruszać na wózku. Przez następne 16 lat paraliż i porażenie kurczowe pogłębiały się. Podczas operacji uszkodzono pęcherz moczowy, co powodowało ciągłe nietrzymanie moczu i nawracające zapalenie pęcherza.
Przed kilkoma laty konieczne było usunięcie 30 cm jelit, woreczka żółciowego oraz rozległych zrostów wokół blizn pozostałych po wcześniejszych operacjach. Od tego czasu zaczęły się z problemy z trawieniem. Po każdym posiłku wymiotowała i miała bolesne biegunki. Często traciła przy tym przytomność. Wielokrotnie otrzymywała namaszczenie chorych, gdyż jej stan był bardzo ciężki. Ostatnio musiała cały czas leżeć w łóżku, gdyż siedzenie na wózku powodowało ogromne bóle. Opiekunka pani Ute opisuje, że musiała zmieniać jej pieluchy, myć ją i kłaść do łóżka, gdy traciła przytomność, podawać leki. Oto relacja Pani Ute Maria Fraey: „3 maja 2015 roku usłyszałam głos mówiący „Przyjdę i zabiorę cię do domu" Przygotowywałam się na śmierć. Wyspowiadałam się z całego życia i odmówiłam jeszcze dwie modlitwy.
W piątek 8 maja cały dzień leżałam w łóżku, cierpiąc ogromne bóle. Wieczorem, jak zwykle przysłuchiwałam się modlitwom mojej Wspólnoty przez głośniki z kaplicy (Wspólnota Maryi Królowej Pokoju z siedzibą w Ambergu, utworzona za zgodą Diecezji Regenesburg). Nagle poczułam, że ktoś jest w pokoju, jednak nikogo nie widziałam, ani nie słyszałam. Trudno mi to wyrazić słowami, ale pomyślałam, że „teraz mnie zabiorą" i przypomniałam sobie zapowiedź z 3 maja. Jednak Bóg miał wobec mnie inne plany. Około godz. 20.50 poczułam nagle, że coś się zmieniło. Poczułam, że czyjeś ręce ściągnęły mnie z łóżka i nagle stanęłam na podłodze na obydwu nogach. Stałam tak jakieś 5 minut. Poczułam wtedy, że moje jelita i pęcherz zostały naprawione, jeżeli tak mogę to wyrazić. Potem usiadłam z powrotem na łóżku. Próbowałam zrozumieć, co się stało. Wtedy usłyszałam męski głos: „Teraz jedziemy do Matki"! (Ute Maria pragnęła pojechać do Mediugorie do Matki Bożej na pielgrzymkę, ale nie mogła z powodu choroby). Po kilku minutach jechałam na wózku do kaplicy. Powiedziałam do modlących się: nie bójcie się! Mogę stać i chodzić, nic już mnie nie boli! Od tej pory nie czułam już bólu, ani w plecach, ani w pęcherzu, ani w nogach. Nie miałam biegunki, mogłam wszystko jeść i nie musiałam wymiotować. Po lekkim udarze nie słyszałam na prawe ucho, teraz słyszę wyraźnie na oboje uszu i nie mam szumów. Moje stopy drżały i kurczyły się spastycznie bez mojej woli - to też minęło. Dotknięcie podeszw stóp wywoływało ogromny ból w całym ciele, teraz stopy nie są już wrażliwe - i mogę chodzić! Nie potrzebuję już wózka. I jeszcze na koniec pragnę powiedzieć, że nie jestem w stanie wszystkiego wyrazić słowami, gdyż niektórych rzeczy nie sposób wyjaśnić.
Powyższy opis i cała dokumentacja lekarska zostanie przesłana do Watykanu do Kongregacji ds. beatyfikacji i kanonizacji.
Dla nas - ojców i braci Franciszkanów jak również wszystkich wierzących, to jest to piękny dowód działalności Pana Boga we współczesnym świecie, w którym każdy niepokój i zło może być pokonane.
Niech „Pokój i Dobro" stanie się udziałem naszej niepodległej Ojczyzny a przede wszystkim naszych rodzin, które są naszymi małymi ojczyznami.
Pokój i dobro, zawsze i wszędzie. Dziękuję."
Publiczność wypowiedź Ojca nagrodziła gromniki brawami.
Wspólnie zaśpiewano pieśni: „Rozkwiatały pąki białych róż", „Jak to na wojence ładnie",
Jadwiga Duda: „Drodzy Państwo, Cyprian Kamil Norwid powiedział: „Ojczyzna to wielki zbiorowy obowiązek". Jak ten obowiązek podejmował ś.p. koźmiczanin ks. Klemens Tatara, m.in. przez 37 lat proboszcz w Andrychowie, przedstawi Pani Helena Szymaczek z d. Surówka rodem z Koźmic. Prelekcję uzupełniono fotografiami, które wyświetlał Pan sołtys Kazimierz Windak.
Helena Szymaczek - „Ksiądz Klemens Tatara (1882 -1959) z Koźmic Wielkich, proboszcz Parafii w Andrychowie w latach 1923-1959."
Ksiądz Kanonik Klemens Tatara był bratem mojego dziadka, Antoniego Tatary z Koźmic Wielkich. Urodził się w Koźmicach Wielkich - obecnie jest to przysiółek Kopce II. W przeszłości tereny te nazywano Gaiska, zapewne za sprawą lasu, porastającego te tereny, a należącego do Żup Wielickich. W XIX w. las zaczęto wycinać dla potrzeb kopalni. Tereny po wycince, wyjałowione, kamieniste i nieurodzajne udostępniono do kupna za niską cenę górnikom. Prawdopodobnie z tej okazji skorzystał dziadek ks. Klemensa Tatary, pochodzący z Pawlikowic- Kazimierz Tatara, górnik salinarny, ponieważ jego potomkowie mieszkają tam do dziś, po sąsiedzku.
O ojcu ks. Kanonika Klemensa Tatary - Janie wiem, że podobnie jak jego ojciec był górnikiem salinarnym. Ożenił się z Antoniną Batko z Koźmic Małych. Tatarowie mieli siedmioro dzieci, lecz wiek dojrzały osiągnęło tylko troje z nich: najstarszy Klemens - ksiądz kanonik, Antoni- mój dziadek i najmłodszy Ludwik- absolwent Politechniki Lwowskiej. Franciszek zmarł w wieku 5 lat w 1891 r., a dwie córeczki i syn w roku 1897. Były to czasy, gdy przez Europę, a szczególnie przez Galicję przewalała się, epidemia cholery. Prawdopodobnie to było przyczyną tej tragedii rodzinnej. Powyżej domu Tatarów znajdował się cmentarz choleryczny, prawdopodobnie z tych czasów do dziś stoi tam bardzo zniszczony krzyż upamiętniający to miejsce. Jan Tatara zginął w wojnie rosyjskiej w 1905 r., w wieku 50 lat. W tym samym roku 11 października, jego najstarszy syn Klemens wstąpił do Krakowskiego Seminarium Duchownego.
Ksiądz Kanonik Klemens Tatara urodził się w Dzień Zaduszny - 2.11.1882 r. Szkołę powszechną kończył w Wieliczce, potem uczył się w III Gimnazjum w Krakowie. Studia Teologiczne odbył na Uniwersytecie Jagiellońskim. Święcenia kapłańskie otrzymał w lipcu 1909 r. z rąk biskupa krakowskiego Anatola Nowaka. Pierwszą placówką była mała parafia Poręba - Żegoty koło Alwerni, w której pracował do 1915 r. W tym czasie za zgodą Kurii biskupiej odbył czterotygodniową, pieszą pielgrzymkę do Rzymu. W latach 1915 - 1921 pracował w Ślemieniu koło Żywca. Kolejny i już ostatni etap Jego drogi kapłańskiej stanowił Andrychów. Jako wikary zabrał się energicznie do pracy i dokończył w szybkim tempie ciągnący się latami remont organów. Okazało się wkrótce, że jego skierowanie do Andrychowa nie było przypadkiem. Miał on w przyszłości zastąpić starego i bardzo schorowanego proboszcza. Tak więc natychmiast po jego śmierci objął administrację parafii i wkrótce został proboszczem (1923 r.) Zostawanie proboszczem w tamtym czasie, było rzeczą dość skomplikowaną. Ponieważ było kilku kandydatów, ogłoszono konkurs. Oprócz tego musiał się wypowiedzieć o kandydacie miejscowy dziekan. Ksiądz Klemens otrzymał bardzo pozytywną ocenę. Dziekan wypowiedział się o Nim tymi słowami: „...wzorowy spowiednik, kaznodzieja i katecheta. Najlepiej zasługuje na wszelkie rekomendacje. Odznacza się najwzorowszymi obyczajami kapłańskimi..." . Cztery lata później, podczas wizytacji kanoniczej Księcia Metropolity Adama Sapiehy, otrzymał tytuł Kanonika, a w grudniu 1940 roku jego uzupełnienie, czyli przywilej noszenia rokiety i mantoletu. Rokieta, to rodzaj komży, wykończonej na rękawach i u dołu szeroką koronką z amarantowym podszyciem, zaś mantolet jest to płaszcz bez rękawów, do kolan, zakładany na rokietę. Jest to strój pozaliturgiczny, używany przez biskupów, prałatów i kanoników na specjalne okazje.
Ksiądz Klemens był proboszczem w Andrychowie 37 lat. Ten czas można podzielić na trzy okresy. Pierwszy od roku 1923 do 1939 - okres najspokojniejszy. W tym czasie remontował zniszczony kościół i budynki parafialne. Wspomagał budowę Domu Katolickiego, zakładał róże różańcowe dla kobiet i mężczyzn. Dbał o rozwój duchowy parafii. Podczas wojny i w czasach stalinizmu, nie głosił kazań, lecz zastępował je żywotami Świętych. Prawdopodobnie chodziło mu o to, aby jakimś nieopatrznym słowem nie narazić parafii i wiernych na szykany ze strony władz Ogólnie miał opinię człowieka spokojnego i rozważnego. Mimo to właśnie na plebanii zabezpieczył, z narażeniem własnego życia zbiory literatury polskiej z księgarni Marczyńskich. Zostały one tam zdeponowane w obawie przed Niemcami i szczęśliwie doczekały końca wojny. Ponadto w jednym z konfesjonałów, od 1942 r. ukryte było radio, za posiadanie którego groziła kara śmierci. Trudno przypuszczać, iż ksiądz Klemens nie wiedział o tym...
Trudnym momentem była groźba usunięcia go z parafii przez Niemców w 1941 roku. Chodziło o to, że dwukrotnie odmówił podpisania Volkslisty. Proboszcz się nie ugiął, a i Niemcy nie spełnili na szczęście swych gróźb. Dopiero w marcu 1944 roku kazano mu opuścić plebanię. Mógł zabrać tylko księgi metrykalne, jeden stół, łóżko i krzesło. Na spakowanie miał półtorej godziny. Mimo tego był w dobrej kondycji psychicznej. W kronice parafialnej, którą przez cały czas proboszczowania, starannie tworzył, napisał wtedy: „Czułem się zupełnie zadowolony. Pierzchły wszystkie troski gospodarczej natury. Rok wysiedlenia był dla mnie jedynym w okresie proboszczowania, czasem spokoju. Jedyną troską była parafia, kościół, Boża służba. Zrozumiałem szczęście św. Franciszka z Asyżu -„Bóg mój i wszystko moje".
Na plebanię powrócił dopiero po roku, bowiem niemiecka rodzina, która tam mieszkała po jego wysiedleniu, pozostawiła budynek w stanie ogromnego zniszczenia. Życie księdza Klemensa po wojnie, nie było łatwiejsze. Ciągle nękały go władze komunistyczne. Plebanię uznano za miejsce wrogie władzy ludowej, za siedlisko sił wrogich ludowi. Szczególnie nasiliło się to po aresztowaniu księdza Sanaka - wikariusza andrychowskiego pracującego w tej parafii od 1942 r. To właśnie ksiądz Sanak - członek grupy partyzanckiej pomagającej więźniom z Auschwitz i przynależnej do AK, umieścił ów odbiornik i flagę polską pod siedzeniem w konfesjonale. Po wojnie ks. Sanak nie zaniechał swej działalności antykomunistycznej, za co został w 1951 r. skazany na 5 lat stalinowskiego więzienia. To wszystko sprawiło, że ksiądz Klemens zaczął podupadać na zdrowiu. Dokuczało mu nadciśnienie. Kilkakrotnie wyjeżdżał do sanatorium w Iwoniczu. Stan jego zdrowia był jednak na tyle niepokojący, że od 1957 r. zaprzestał nawet pisania kroniki parafialnej, co czynił skrupulatnie od początku proboszczowania. Obowiązki wynikające z zarządzania parafią i płacenie niepomiernie wielkich podatków, domiarów i innych świadczeń na rzecz państwa ciążyły mu coraz bardziej. Musimy pamiętać , że były to czasy zaciekłej walki z Kościołem.
27 czerwca 1959 r. ksiądz Klemens obchodził jubileusz 50-lecia kapłaństwa. Wierni parafianie zgotowali mu piękną uroczystość, a jako prezent ufundowali do kościoła witraż, przedstawiający Jego Patrona - świętego Klemensa. Witraż ten znajduje się nad jednym z wejść do kościoła. Uroczystość uświetnił swą obecnością wysłannik Kurii Metropolitalnej w Krakowie - biskup KAROL WOJTY�?A, a list gratulacyjny przysłał krakowski arcybiskup Eugeniusz Baziak.
Była to bardzo piękna uroczystość, takie podsumowanie jego wielkich zasług dla Kościoła, tamtejszej ludności, wiernych, dla których był Przyjacielem i Dobrym Pasterzem. Niestety kilka tygodni po tych wydarzeniach, 6 sierpnia 1959 r., ks. Klemens Tatara zmarł. Przyczyną był zawał serca. Został pochowany na cmentarzu komunalnym w Andrychowie. W uroczystościach pogrzebowych wzięło udział 120 księży pod przewodnictwem abp Eugeniusza Baziaka i ogromna liczba wiernych.
Księdza Tatarę widziałam kilka raz w życiu. Jako proboszcz był bardzo zajęty. Do Koźmic przyjeżdżał przeważnie na śluby swoich bratanic. Byłam w Andrychowie na jubileuszu 50. lecia jego kapłaństwa. Byłam też na jego pogrzebie. Utkwiło mi to w pamięci, że tego dnia był straszliwy upał, a droga z kościoła na cmentarz była daleka, ciągnęła się i ciągnęła. Pogrzeb trwał długo."
Publiczność nagrodziła prelegentkę brawami.
Jadwiga Duda: „Drodzy Państwo - serdecznie dziękujemy Pani Helenie za przygotowanie i przedstawienie biogramu ks. Tatary. Mam nadzieję, że wspólnie zorganizujemy wycieczkę do Andrychowa, gdzie nasz rodak pracował jako proboszcz i gdzie spoczywa na miejscowym cmentarzu.
Helena Szymaczek: „Uzupełnię, do 17 spotkania, że ksiądz Franciszek Kapusta pochodził z tej samej rodziny co ksiądz Klemens Tatara."
Jadwiga Duda: „Z tej rodziny pochodzi także Wiktoria Kapusta, urodzona w 1914 r., która została siostrą zakonną jako siostra Floriana w Zakonie Sercanek. Pod koniec życia przebywała w Krakowie. Zmarła w 1964 r. - spoczywa na Cmentarzu Rakowickim.
Ostatnio w wielickiej bibliotece odwiedzili mnie Władysław i Ludwik Michalikowie z Koźmic rodem. Pan Władysław mieszka w Wieliczce, ma 95 lat i w swoim życiu m.in. był więźniem obozu zagłady w Płaszowie. Ludwik jest kapłanem, od 1970 r. związanym z Charsznicę, gdzie staraniem i parafian wybudowano kościół, plebanię, dom opieki. W parafii działają: Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, Akcja Katolicka. Aktualnie od 7 lat ksiądz jest na emeryturze, w parafii Charsznica rezyduje i pisze „Pamiętniki", które na dniach będą wydane - zaprasza nas do siebie, ponieważ stan zdrowia nie pozwala mu przybyć na spotkanie „Koźmice-Koźmiczanie". Myślę, że uzgodnimy termin wyjazdu i wybierzemy się jako Koźmiczanie do Charsznicy."
Wspólnie zaśpiewano: „Hej, hej ułani", „Deszcz jesienny, deszcz", „Przybyli ułani pod okienko".
Jadwiga Duda: „Serdecznie zapraszam Andrzeja Janowskiego, który przedstawi nam sylwetkę ś. p. Ojca - Władysława Janowskiego, Koźmiczanina. Wypowiedź uzupełni prezentacją na ekranie fotografii i dokumentów. Zapraszam do obejrzenia wystawy prac sp. Władysława Janowskiego, którą tu w sali przygotowało z Andrzejem, jego rodzeństwo: siostra Anna Żołnierczyk i brat Marek."
Andrzej Janowski - „Władysław Janowski (1924 -2005) z Koźmic Wielkich, górnik-rzeźbiarz Kopalni Soli „Wieliczka" - życie i twórczość".
Władysław Janowski urodził się 17 września 1924 r. w Koźmicach Wielkich, w rodzinie Wiktorii i Jana Janowskich, jako drugie z siedmiorga dzieci. Pochodził z rodziny robotniczo-chłopskiej, o silnych tradycjach chrześcijańskich. Ojciec - Jan, pracował w elektrowni miejskiej w Krakowie. Matka - Wiktoria, z domu Michalik, zajmowała się gospodarstwem domowym, pracą na roli i wychowywaniem dzieci.
Władysław, już w dzieciństwie odznaczał się wielką pracowitością, z chęcią pomagał rodzicom w gospodarstwie, w pracy na roli, chodził po wodę do źródła „Przewódki". Pewnego razu, gdy pasł krowę, znalazł kawałek drewna, wziął do ręki nóż i zaczął w nim wycinać, po chwili drewno zmieniło wygląd i tak młody Władysław odkrył w sobie talent rzeźbiarza.
W latach 1930 - 1937 był uczniem Szkoły Podstawowej w Koźmicach Wielkich. Szkołę ukończył z wynikiem ogólnym „dobry". Wychowawcą jego klasy była Janina Lipowska, dyrektorem szkoły - Franciszek Poniewierski. W wieku 13 lat, w 1937 r., rozpoczął naukę w warsztacie stolarsko-rzeźbiarskim u swego wujka Wojciecha Maciejowskiego, w Krakowie, przy ulicy Mazowieckiej 82. Do Krakowa dojeżdżał rowerem, wyjeżdżał z domu w poniedziałek, wracał w sobotę. Za sprzątanie posesji mógł przez cały tydzień mieszkać u Maciejowskich. Jego naukę i praktykę 1 września 1939 r. przerwała II wojna światowa. W czasie wojny wspólnie z mieszkańcami wsi poznał co to jest: głód, mróz i wojenna bieda. Pracował jako serwisant opon samochodowych w niemieckich zakładach gumowych „Kontinental". Pewnego razu wracając rowerem z pracy został potrącony przez niemiecki samochód. Mocno poturbowany wrócił do domu, by już następnego dnia o godzinie 6.00 rano stanąć przy maszynie w zakładzie pracy.
W czasie wojny Władysław przeżył jeszcze jeden nieprzyjemny epizod. Pewnego dnia nieopodal domu rodzinnego został zatrzymany przez przejeżdżający patrol niemiecki. Po krótkiej rozmowie niemiecki żołnierz chciał dobyć pistolet, miał jednak problemy z jego wyjęciem z kabury. Gdy młody Władysław zorientował się w zamiarze patrolującego, rozpoczął ucieczkę w kierunku pobliskiego zagajnika. I tym razem znów się udało, uszedł z życiem.
W czasie działań II wojny światowej 20-letni Władysław interesował się również działaniem członków ruchu konspiracyjnego działającego na terenie wsi Koźmice Wielkie. Roznosił prasę konspiracyjną, interesował się nasłuchem radiowym prowadzonym przez Ludwika Wilka ps. „Drucik".
Pod koniec II wojny światowej, 19 kwietnia 1945 r. Władysław został wcielony do II Zaopatrzeniowego Pułku Saperów, jako saper uczestniczył w rozminowywaniu wschodnich terenów Polski, walczył również z bandami UPA. Służbę wojskową ukończył jesienią 1947 r., a w 1949 r. został przeniesiony do rezerwy.
Od listopada 1947 r. kontynuował rozpoczętą przed wojną naukę rzeźbienia w Pracowni Artystyczno - Rzeźbiarskiej u mistrza Wojciecha Maciejowskiego w Krakowie. Jego pierwszą, w dużej mierze wykonaną samodzielnie pracą, pod nieobecność ciężko chorego mistrza, był ołtarz zamówiony do kościoła w Ostrowcu Świętokrzyskim. Naukę w pracowni zakończył w 1948 r. W tym samym roku pomagał w transporcie kolejowym, poszukiwanego przez Urząd Bezpieczeństwa, ks. Możejki - proboszcza gorzkowskiej parafii, do Wrocławia. W 1949 r. zdał egzamin i został czeladnikiem rzemiosła - rzeźbiarstwa w drewnie. W 1951 r. w Zakładzie Doskonalenia Rzemiosła w Krakowie ukończył kurs kreśleń budowlanych. 13.01 1954 r. ukończył kurs i otrzymał świadectwo czeladnicze w rzemiośle - stolarstwo budowlane i meblowe z wynikiem bardzo dobrym. Po uzyskaniu cenzusu czeladnika rozpoczął samodzielną działalność. Pracował razem z kolegą rzeźbiarzem - samoukiem Franciszkiem Hajdukiem, wykonując, według własnego projektu, na zlecenie ks. Stanisława Możejki, ołtarze boczne do kościoła parafialnego w Gorzkowie. Nie mając własnego warsztatu stolarskiego korzystał ze stolarni Ojców Michalitów w Pawlikowicach. Lista świątyń, do których wykonywał swoje prace stawała się coraz dłuższa. Kolejnym - większym zamówieniem, była ambona do kościoła w Woli Batorskiej, którą wykonał również według własnego projektu. Wykonał też elementy wyposażenia kaplicy SS „Niepokalanek" w Zakopanem - Bystre, która została poświęcona 17. 09. 1958 r. W okresie komunizmu dostarczenie rzeźb, zwłaszcza o tematyce religijnej, do innego powiatu, nastręczało wiele trudności. Istniał bowiem zakaz przewozu obrobionego drewna z jednego powiatu do drugiego. Kiedy chciał dostarczyć wykonane elementy do kaplicy Sióstr Niepokalanek do Zakopanego, musiał użyć wielu kombinacji. Materiały ukryte w sianie przewiózł kierowca samochodu, który następnego dnia miał przywieźć harcerzy do Krakowa ze stolicy Tatr. Władysław przyjmował też różne zlecenia stolarki budowlanej i rzeźbiarskie od osób prywatnych.
18 października 1954 r. wstąpił w związek małżeński z Kazimierą Stachura. W 1958 r., zamieszkali we własnym domu, mieszkali w jednej izbie, drugie pomieszczenie stanowił warsztat. Jego wyposażenie i maszyny w dużej mierze wykonał sam. Pod koniec lat 60. Władysław Janowski, podobnie jak i inni przedsiębiorcy, „nękany" komunistycznymi podatkami i domiarami, zrezygnował z prowadzenia własnego warsztatu. Próbował znaleźć pracę w stolarni PKS w Krakowie, w prywatnym zakładzie w Świątnikach Górnych, aż w końcu w 1961 r. podjął pracę jako stolarz w Zawodowej Szkole Górniczej w Wieliczce. Pracował tu do roku 1967, jeszcze w tym samym roku, podjął pracę w Kopalni Soli w Wieliczce, w pracowni rzeźbiarskiej. Wykonywał tu rzeźby, pamiątki w drewnie i w soli, ofiarowywane przez władze kopalni różnym osobistościom i delegacjom z kraju i zza granicy odwiedzającym wielicką kopalnię. Jego prace znajdują się w wielu krajach Europy i całego świata. Wykonał między innymi figurę w soli św. Stanisława, darowaną Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II przez nauczycieli z Wieliczki. Spod jego dłuta wyrosła również postać świętej Kingi, którą wieliccy górnicy wręczyli papieżowi Janowi Pawłowi II, podczas pielgrzymki na krakowskich Błoniach.
Władysław Janowski pracując, jako snycerz w Kopalni Soli „Wieliczka" wykonał również wiele elementów dekoracji podziemnej trasy turystycznej. Jego dziełem jest wystrój podziemnej komory „Budryka". Wspólnie z rzeźbiarzami Mieczysławem Kluzkiem i artystą snycerzem Władysławem Hapkiem pracował przy rzeźbach - pomnikach: Kazimierza Wielkiego, Mikołaja Kopernika. Pracując wspólnie, byli też autorami wystroju kopalnianych komór: „Wisła", „Świerczewski", „Drozdowice", „Braterstwa Broni", „Ruchu Młodzieżowego". Swoimi rzeźbami w drewnie zdobił również Dom Wczasowy Kopalni „Halit" w Zakopanem, w Kirach. Będąc pracownikiem Kopalni Soli „Wieliczka" był również opiekunem i konserwatorem, odpowiedzialnym za Grotę Kryształową.
Za długoletnią pracę w Kopalni, duży wkład na rzecz jej rozwoju i za zasługi dla Ziemi Krakowskiej był wielokrotnie odznaczany. Otrzymał między innymi: - Medal Mikołaja Kopernika ofiarowany przez Zarząd Oddziału Zakładowego PTTK przy Kopalni Soli w Wieliczce, za duży wkład przy pracach nad pomnikiem tego wybitnego polskiego uczonego; - Odznakę za zasługi dla Ziemi Krakowskiej przyznaną przez Prezydenta Wojewódzkiej Rady Narodowej w Krakowie; - Brązowy, Srebrny i Złoty Krzyż Zasługi, nadany Uchwałą Rady Państwa przez ówczesnego Przewodniczącego Rady Państwa Henryka Jabłońskiego; - Złotą Odznakę za pracę dla miasta Krakowa nadaną przez Przewodniczącego Rady Narodowej Miasta Krakowa; - Srebrną Odznakę za zasługi dla Przemysłu Chemicznego, nadaną przez Ministra Przemysłu; - w 1984 r., z okazji Dnia Górnika, odznakę - „Zasłużony Pracownik Kopalni Soli „Wieliczka", nadaną przez Dyrektora Kopalni mgr inż. Ignacego Markowskiego.
Z końcem 1984 r. Władysław Janowski zakończył pracę w Kopalni Soli w Wieliczce. 1 stycznia 1985 r. przeszedł na zasłużoną emeryturę. Okres pobytu w wojsku, a zwłaszcza działania związane z rozminowywaniem terenów na wschodzie Polski, prowadzone w okresie od marca 1946 r. do lipca 1947 r. i walka z bandami UPA, zostały mu zaliczone jako walka o Niepodległość Rzeczpospolitej Polskiej. W listopadzie 1984 r. został kombatantem, przyjęto go do Związku Bojowników o Wolność i Demokrację (ZBOWiD) w Krakowie. W grudniu 1985 r. kierownik Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych, Sekretarz Stanu przyznał Władysławowi Janowskiemu Odznakę Weterana Walk o Niepodległość.
Będąc na emeryturze Władysław Janowski nie rozstał się z pracą, wykonywał stolarkę, a przede wszystkim powracał dla swojej życiowej pasji - rzeźby kościelnej. Wykonywał prace rzeźbiarskie do kościołów, współpracował z konserwatorami z Opola, Przemyśla, z Krakowa - panem �?ątką, z Wieliczki z państwem Rozwadowskich, oraz panią Pieprzyk Anną. W tym czasie był członkiem Komitetu Budowy Kościoła p.w. Trójcy Przenajświętszej w Koźmicach Wielkich. Ta przynależność spowodowała, że sporą cząstkę swego życia, pracy i potu zostawił właśnie tu, w miejscowym kościele. Był twórcą wystroju w drzewie większości wnętrza kościoła. Wykonał: drewniany stół ofiarny, ambonkę, balustradę na stopniach przed ołtarzem, sedilium dla kapłana, feretrony, stacje Drogi Krzyżowej, konfesjonały, sarkofag, klęczniki, chrzcielnicę, figurę Matki Boskiej Fatimskiej, ławki, oprawę filarów pod chórem. Wszystko to wykonał bezinteresownie, jak sam mówił: „na chwałę Bożą".
Wiele jego prac znajduje się również w krakowskich kościołach a także w kaplicy Sióstr Urszulanek w Sierczy, w kościele p.w. Zesłania Ducha Świętego w Podstolicach, w Opatkowicach, Janowicach, Sułkowie, Czarnochowicach, Stumianach, Biskupicach, Sieprawiu i w wielu innych świątyniach.
Przebyte w swym życiu choroby, starczy wiek, sprawiły, że w 1999 r. zawiesił działalność gospodarczą. Ale w jego pracowni nadal powstawały rzeźby, do końca życia pracował jako rzeźbiarz i stolarz. Latem 2004 r., Władysław podjął decyzję o wykonaniu, w 300 kilogramowej bryle kamienia, figury Jezusa Frasobliwego. Niestety śmierć nie pozwoliła mu ukończyć wyrzeźbienia figury. Dzieło dokończył jego syn Marek.
Mimo dużego nawału prac, znalazł czas, aby brać udział w spotkaniach „Wieliczka - Wieliczanie", organizowanych przez Stowarzyszenie „Klub Przyjaciół Wieliczki". Dla tego Klubu wykonał pierścień św. Kingi, jako puchar przechodni turnieju szachowo-brydżowego, wręczany do dziś zwycięzcom turniejów organizowanych z okazji „Dni św. Kingi". W swoim życiu był człowiekiem prawego charakteru, głęboko wierzącym, członkiem Komitetu Budowy kościoła, Rady Parafialnej i Parafialnego Oddziału Akcji Katolickiej w Koźmicach Wielkich, ofiarodawcą licznych organizacji charytatywnych i misyjnych.
Władysław Janowski wyróżniał się pracowitością, fachowością, rzetelnością, sumiennością, skromnością i otwartością na potrzeby bliźnich.
17 marca 2005 r., w wieku 80 lat, odszedł do wieczności. Został pochowany na cmentarzu parafialnym w Koźmicach Wielkich. Pozostawił po sobie wiele prac, pamiątek, wspomnień, wiele rzeźb wykonanych przez niego jest też w Państwa domach. Tu wiele rzeźb, przedmiotów taty przyniosłem z domów siostry i brata - można je zobaczyć na stołach wyłożone na końcu sali. Tato oprócz rzeźbienia lubił malować, malował zazwyczaj w niedzielę, bo jak twierdził w tygodniu nie miał czasu. Wystawiłem także narzędzia jego pracy m.in. jest wiertarka, którą tato sam zrobił. Dziękuję bardzo za wysłuchanie."
Zebrani podziękowali A. Janowskiemu brawami za przedstawiony biogram z prezentacją dokumentów
Jadwiga Duda: „Serdecznie dziękuje Andrzejowi za prezentację życia i dorobku artystycznego taty. Był wyjątkowym człowiekiem w naszej społeczności, obdarzonym talentem rzeźbiarko-malarskim, wykonał wiele rzeźb i za to jesteśmy mu wdzięczni. Cieszymy się, że te zdolności odziedziczył syn Marek i kontynuuje pracę ojca.
Drodzy Państwo ponieważ ojciec Jacek Biegajło ma odprawić w kościele św. Franciszka z Asyżu w Wieliczce o godz.18.00-tej Mszę św. dlatego musi się z nami rozstać. Proszę o powstanie, muzykantów o zagranie na pożegnanie utworu: „Życzymy, życzymy i zdrowia i szczęścia przez ręce Maryi..."
Zebrani wspólnie zaśpiewali ww. pieśń.
Wszystkich Państwa zapraszam do wspólnego zdjęcia z napisem „KOŹMICE-KOŹMICZANIE", który był trzymany przez najmłodszych uczestników spotkania rodzeństwo: Marysię i Filipa Płatek.
Przy akompaniamencie Adama Grabka i Wojciecha Grochala zaśpiewano pieśni: „Rozszumiały się wierzby płaczące", „Wojenko, wojenko", „O mój rozmarynie..."
Tradycyjnie na zakończenie spotkania usiedliśmy przy stole konsumując ciasto przygotowane przez członkinie Koła Gospodyń Wiejskich m.in. Danutę Baran, Rozalię Hoję. O to aby w czasie spotkania były wypieki naszych gospodyń, herbata, kawa zabiegały: Elżbieta Woźniak, przewodnicząca i Anna Załęczny, skarbnik KGW. Podawały do stołu: Katarzyna Michalec, Dorota Duda. Do „Księgi Pamiątkowej" staraniem J. Cholewy wpisało się 88 osób (w tym ponad 20 uczniów podstawówki), potwierdzając udział w uroczystości. Najmłodszy uczestnik spotkania miał ½ roku a najstarszy 91 lat. Byliśmy razem by we wspólnocie cieszyć się Polską niepodległa od 97 lat.
Zaproszenie na spotkanie otrzymali: Rafał Ślęczka, wiceburmistrz miasta i gminy Wieliczka, Koźmiczanin, ks. Milan Michalak, proboszcz Parafii pw. Trójcy Św. , Danuta Kaperek, Elżbieta Obal Dyrek, dyrektor Gimnazjum w Koźmicach Wielkich, Kuria Metropolitalna w Krakowie, wieliccy księża dziekani: Zbigniew Gerle, Wiesław Popielarczyk. Mieszkańcy Koźmic Wielkich i Małych byli zaproszeni przez afisze, które na tablicach rozwiesił Kazimierz Windak i przez zaproszenie zamieszczone na stronie internetowej Koźmic Wielkich przez Pana Jacek Kostrzewę.
Spotkanie było owocem współpracy Stowarzyszenia „Klub Przyjaciół Wieliczki", sołtysa Koźmic Wielkich, Szkoły Podstawowej, Rady Rodziców tej szkoły, Koła Gospodyń Wielskich w Koźmicach Wielkich i naszych gości-prelegentów: o. Jacka Biegajło OFM, Pani Heleny Szymaczek i Pana Andrzeja Janowskiego oraz muzyków: Adama Grabka i Wojciecha Grochala. Wszystkim serdecznie dziękujemy. Szczególne jestem wdzięczna: Pani Helenie i Panu Andrzejowi za przeslanie tekstu prelekcji przez internet, a Jerzemu Cholewie za korektę niniejszego tekstu.
Zapraszam na kolejne 19 spotkanie „Koźmice-Koźmiczanie" w niedzielę 6. 12. 2015 r. o godz.16.00-tej w Domu Kultury w Koźmicach Wielkich. Tematem spotkania będą: „Patroni górników. Górnicy z Koźmic".
Po spotkaniu Mieczysław Dańda napisał: „Podczas 17 spotkania, Pani zadała pytanie czy jest jakieś pokrewieństwo pomiędzy Siostrą Sercanką Wiktorią Kapusta a ks. Franciszkiem Kapustą. Tak jest: Wiktoria Kapusta ur. 30.11.1914 r., zm. 16. 06.1964 r., córka Wojciecha Kapusty (ur.24.01.1877 r.) i Marii ( Marianny ? ) Dańda (pierwsza żona). Wojciech Kapusta, to syn Jakuba Kapusty i brat ks. Franciszka Kapusty (i mojej babci Anieli Domanik). Wniosek: Ksiądz Franciszek Kapusta był stryjem Siostry Sercanki Wiktorii Kapusta." Dziękuję.
Opracowała Jadwiga Duda